Zmień na ciemny motyw
2014-08-21T19:42:32+02:00
Czw 21 Sie 2014, 19:42
Zdjęcia
2014-08-21T19:40:01+02:00
Czw 21 Sie 2014, 19:40
Pobierz wywiad
2014-08-21T19:38:11+02:00
Czw 21 Sie 2014, 19:38
Wywiad
Wywiad
Jana Seweryna z
Andrzejem Pryciakiem

 

W 1980 roku pracowałeś w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym (MPK).
Tak pracowałem w MPK jako elektryk samochodowy.
Jaki był Twój pierwszy kontakt z niezależnym ruchem związkowym?
Po raz pierwszy z niezależnym ruchem związkowym zetknąłem się na Wybrzeżu. W lipcu 1980 roku przebywałem na wczasach w Ustce i to właśnie tam wpadły mi w ręce ulotki wolnych związków zawodowych. Przywiozłem sporo tych ulotek do Starachowic i przyniosłem je do MPK. Ponadto zdarzyło się kilka razy, że w nocy pod MPK podjechał jakiś samochód i rzucił pod bramą wjazdową zakładu ulotki, ale to było już we wrześniu, gdy w całej Polsce tworzyły się niezależne związki zawodowe. Ulotki te wyzbieraliśmy i poszły one między pracowników zakładu. Tu trzeba wspomnieć, że gdy w sierpniu w całym kraju trwały strajki w MPK, dyrekcja powołała grupę złożoną z członków PZPR, z ORMO-wców i różnych aktywistów, którzy mieli za zadanie obserwować pracowników. Osoby te chodziły po zakładzie i słuchały, co pracownicy mówią i jak się zachowują.
Jak przebiegało tworzenie związku w MPK?
O zebraniu, na którym miał być powołany tymczasowy komitet założycielski dowiedziałem się na trzeciej zmianie. O ile dobrze sobie przypominam to organizatorką zebrania była pani Janina Purska. Ona miała kontakty z założycielami związku w innych starachowickich zakładach pracy, między innymi w FSC. Na to zebranie przyszli działacze związkowi z FSC Edward Dajewski, Edward Imiela i Jerzy Nobis.
Powiedz, kiedy odbyło się to pierwsze zebranie. Czy było to we wrześniu?
Nie. U nas w MPK związek zaczął powstawać stosunkowo późno, bo zebranie, o którym mówimy odbyło się w październiku. Nasz zakład był, co by nie mówić zakładem specyficznym, a to za sprawą dyrektora, który był dawnym prokuratorem UB-owskim.
Dyrektor Proskóra był prokuratorem?
Oczywiście. Był prokuratorem po trzymiesięcznym kursie, który skończył w 1946 lub w 1947 roku we Wrocławiu. Nie miał żadnego wykształcenia. Najprawdopodobniej miał tylko szkołę podstawową i ten kurs prokuratorski (tak wynikało z jego akt pracowniczych).
Wiemy z historii najnowszej, kim byli prokuratorzy po takich kursach. Była to najgorsza, bezwzględna UB-ecja.
To nie ulega najmniejszej wątpliwości, jak również to, że Proskóra był UB-owskim prokuratorem.
Ale wróćmy do zebrania założycielskiego niezależnego związku zawodowego „Solidarność”. Czym się to zebranie zakończyło?
Powołany został tymczasowy komitet założycielski.
Kto wszedł w skład tego komitetu?
Oczywiście weszła pani Janina Purska. Oprócz niej weszło kilku młodych chłopaków między innymi Ryszard Jezierski, Piotr Mirecki, Henryk Bednarczyk, Grzegorz Maślanka, Bogusław Dygas, Adam Pawelec, Stanisław Głud, Aleksander Rafalik, Marian Bidziński, Tomasz Ofman, Jerzy Wierzbiński  i ja czyli Andrzej Pryciak. Było nas ponad dziesięć osób. Gdy już komitet założycielski powstał trzeba było z niego wybrać zarząd a więc przewodniczącego i jego zastępców. Mieliśmy tego dokonać za kilka dni. Ale w tym czasie inicjatywę w komitecie założycielskim przejął B., który był w MPK kierowcą. Ten B. cały czas przesiadywał u dyrektora Proskóry i coś tam bez przerwy radzili.
Czy ktoś go wybrał na przewodniczącego?
Tak, na zebraniu założycielskim był wybrany tymczasowym przewodniczącym. To, że B. zachowuje się dziwnie od razu rzuciło się pracownikom MPK w oczy, dlatego poinformowali nas, to znaczy członków komitetu założycielskiego, że przesiaduje on całymi godzinami u dyrektora, że jest w dobrych układach z przewodniczącym związku CRZZ-otowskiego. Na pierwszym zebraniu komitetu podjęta został decyzja o wykluczeniu B. z naszego grona. I wtedy koledzy na przewodniczącego komitetu powołali mnie.
Czy duże było zainteresowanie pracowników MPK nowym związkiem zawodowym?
Bardzo duże. W ciągu dosłownie kilku dni do „Solidarności” zapisała się większość załogi.
Czy ze strony dyrekcji zakładu były jakieś przeszkody w tworzeniu związku?
Była ciągła szarpanina.
Kto wpadł na pomysł, aby autobusy MPK jeździły po mieście z tabliczkami z napisem „Solidarność?.
Nie pamiętam, ale na pewno na pomysł ten wpadł ktoś z naszego komitetu. Chodziło o pokazanie starachowiczanom, że w Starachowicach też działa „Solidarność”.
Z powodu tych tabliczek niektórzy z kierowców mieli problemy z milicją, bo milicjanci kazali im te tabliczki zdejmować.
Były takie przypadki. O tym i o wielu innych ciekawych sprawach mógłby powiedzieć Grzegorz Maślanka, który też wtedy aktywnie działał. On jeszcze do dzisiaj w MPK pracuje.
Wiem, że w końcu doszło do starcia z dyrektorem Proskórą.
Gdy powstał już komitet założycielski i gdy ludzie zobaczyli, że chcemy coś dla nich zrobić, że chcemy zmian, to zaczęli do nas przychodzić i wyciągać brudy, jakie były w zakładzie. Ja osobiście wiedziałem o kilku aferach, ale po kilku dniach, po rozmowach z ludźmi okazało się, że w MPK jest jedno wielkie bagno. Nigdy bym nie przypuszczał, że w takim bagnie pracuję. Były sprawy budowlane, kradzieże węgla, wykorzystywanie przez dyrektora stanowiska do prywatnych celów, intymne powiązania dyrektora z jego sekretarką i tak dalej i tak dalej. Uznaliśmy, to znaczy Komisja Zakładowa, w którą przekształcił się komitet założycielski, że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest odwołanie dyrektora. Wystąpiliśmy z takim żądaniem do Województwa i do Urzędu Miasta. Doszło do pogotowia strajkowego. Wkrótce odbyło się spotkanie w Urzędzie Miejskim w którym oprócz „Solidarności” z MPK udział wziął dyrektor zjednoczenia z Kielc, prezydent Starachowic, pan Kordelewski z delegatury „Solidarności” w Starachowicach a z drugiej strony zakładowy Komitet PZPR, związki CRZZ i jeszcze jakieś inne osoby, które Proskóra wziął ze sobą, aby go bronili. Ale myśmy tyle różnych brudów na tym spotkaniu wyciągnęli, że zapadła decyzja o odwołaniu dyrektora i zabronieniu mu wstępu na zakład. Gdy się o tym dowiedzieli pracownicy zakładu to uwierzyli, że jednak można coś zrobić.
Co Cię łączyło z Henrykiem Miernikiewiczem?
Miernikiewicza poznałem na spotkaniach w delegaturze. Heniek od razu rzucał się w oczy swoim zapałem w działalności. On nie ubiegał się o jakieś stanowisko, o jakiś stołek, ale działał bezinteresownie dla dobra innych ludzi. My, to znaczy Komisja Zakładowa w MPK, działaliśmy prężnie a poza tym mieliśmy dostęp do telefaksu z którego Heniek dość często korzystał. On wysyłał różne swoje artykuły i listy do gazet i czasopism, a robił to między innymi za pomocą naszego telefaksu. Dlatego często się z nim spotykałem.
W 1981 roku byliście obaj we Francji.
Tak pojechaliśmy tam na zaproszenie francuskich związków zawodowych Force Ouviere (w tłumaczeniu na język polski to znaczy Siła Robotnicza). Są to niezależne związki zawodowe nie tak jak CGT, które są związkami powiązanymi z francuską partią komunistyczną. To jest coś takiego jak OPZZ i SLD.
Wiem, że z wyjazdem mieliście poważne problemy.
Jeżeli chodzi o mnie to ja jako przewodniczący Komisji Zakładowej nie miałem z tym większych problemów, natomiast Heniek Miernikiewicz miał problemy i to duże. Wtedy o wydanie paszportu trzeba było składać wniosek i nie znaczyło to, że paszport się dostanie. Złożyliśmy wnioski w Kielcach i po jakimś czasie pojechaliśmy po odbiór paszportów. Tam się okazało, że dla mnie paszport jest a dla Heńka nie ma. Zaskoczenie nasze było całkowite. Nie myśleliśmy, że Heniek uważany jest przez władze za kogoś tak niebezpiecznego dla systemu komunistycznego, że nie wolno wypuścić go za granicę. Gdy wracaliśmy z Kielc zastanawialiśmy się, co dalej robić. Wtedy Heniek powiedział, że nie może być tak, że to jakiś SB-ek będzie decydował czy on ma jechać czy nie i że on podejmie w tej sprawie strajk głodowy. Będzie to taki protest, że władzy wejdzie w pięty. Przyjechaliśmy do MPK, ale była to już godzina piętnasta i pracownicy kończyli pracę, dlatego poprosiłem kolegę, który obsługiwał telefaks, aby został dłużej i wysłał tym faksem kilka informacji.
Na telefaksie pracował Henryk Gostomski.
Tak. O strajku głodowym Miernikiewicza wysłaliśmy informację do bardzo wielu czasopism, do różnych instytucji i do francuskich związków zawodowych, tych które nas zaprosiły. Wysłaliśmy również wiadomość do serwisu informacyjnego „Solidarności”. W ciągu kilku godzin zrobił się niesamowity szum medialny, bo o strajku Heńka wiedziała praktycznie cała Polska i Europa. Władza mogła się wszystkiego spodziewać, ale nie takiego rozwoju wypadków. Nie spodziewali się, że tak szybko zadziałamy. Myślę, że oczekiwali, że będziemy pisać podania i odwołania, że będziemy ich prosić o wydanie paszportu. Ale nie spodziewali się, że będzie strajk i to głodowy. Tak więc Heniek na Hucie prowadził strajk i czekał na wydanie paszportu, ale mnie było go szkoda więc wtedy, gdy go odwiedzałem, a robiłem to często, proponowałem mu, aby gdy nikt nie widzi coś zjadł. Tłumaczyłem mu, że jesteśmy sami, więc nikt się nie dowie. Ale Heniek był twardy i nigdy się na to nie zgodził.
Nie tylko Ty mu takie propozycje podsuwałeś. Tak samu doradzał mu między innymi Adam Krupa.
Nie robiłem tego ze złej woli, lecz aby mu ulżyć w jego walce. Ale jak mówiłem on na takie propozycje nigdy nie przystał. Pamiętam, że co kilka godzin przyjeżdżał do niego lekarz, który badał stan jego zdrowia. Ten rozgłos spowodował to, że władza musiała się ugiąć i paszport przywieziono Heńkowi prosto do pokoju w którym głodował. Zaproponowano nam nawet, że zawiozą nas do Warszawy samochodem służbowym, ale nie zgodziliśmy się. Myślę, że władza liczyła na to, że jednak nie pojedziemy do tej Francji, bo nie zdołamy kupić biletów. Termin wyjazdu był ściśle określony, a do wyjazdu było tylko dwa dni. Musieliśmy działać i to szybko. Wsiedliśmy w autobus PKS-u i pojechaliśmy do Warszawy na lotnisko, bo wydawało nam się, że tam kupimy bilety. Ale tam nas bardzo szybko spławiono mówiąc, że biletów nie ma. Wydaje mi się, że było to celowe działanie, aby uniemożliwić nam wyjazd. Nie wiedzieliśmy, co dalej robić, ale wiedząc, że nasza sprawa jest bardzo nagłośniona postanowiliśmy to wykorzystać i udaliśmy się do ambasady francuskiej. Przed ambasadą była olbrzymia kolejka. Mogliśmy w niej czekać i kilka dni. Nie do pomyślenia było, aby dostać się do ambasady poza kolejnością. Jednak, gdy powiedzieliśmy kim jesteśmy, że mamy zaproszenie od francuskich związków i że kolega, aby wyjechać musiał prowadzić strajk głodowy poroszono nas do ambasady, a tam pokierowano nas i powiedziano co mamy dalej robić. Zarezerwowano dla nas bilety we francuskich liniach lotniczych i już następnego dnia polecieliśmy.
Jak was przyjęto we Francji?
Braliśmy udział w wielkim mityngu, który For Suvier zorganizowały z okazji swojego święta.
W waszej grupie, bo było was z Polski kilka osób, była Anna Walentynowicz.
Tak była Anna Walentynowicz, która była kierownikiem naszej delegacji, ale był też z nami agent Służby Bezpieczeństwa Andrzej Spyra ze Śląska. O tym, że był on agentem dowiedziałem się w stanie wojennym, gdy zobaczyłem go w telewizji, jak opowiadał, że „Solidarność” działała na szkodę państwa, współpracując z zachodnimi imperialistami. Wiec, na który byliśmy zaproszeni odbywał się w wielkim namiocie, w którym było chyba z dziesięć tysięcy ludzi. Na wiecu tym byli obecni działacze wolnych związków zawodowych z całego świata, ale największe zainteresowanie budziła nasza dziesięcioosobowa grupa. Zgotowano nam ogromną owację.
Miernikiewicz odniósł tam wielki sukces.
Tak. Gdy powiedziano, że aby na to spotkanie przyjechać Heniek musiał prowadzić strajk głodowy to owacja nie miała końca. Heniek był tam po prostu rozchwytywany. Codziennie byliśmy zapraszani do różnych zakładów pracy i na spotkania z działaczami związkowymi. Pamiętam, że byliśmy nawet na spotkaniu ze związkowcami ze związku nauczycieli. Poznawaliśmy, jakie warunki pracy mają francuscy robotnic, jakie mają płace itp.
Jakie wrażenia wywiozłeś z pobytu we Francji?
Nie dało się porównać tego, co jest w Polsce do tego, co widzieliśmy we Francji. Tam robotnik mógł swobodnie żyć, a u nas starczało zaledwie na marne życie.
Z dokumentów wynika, że miałeś problemy z przewiezieniem książek z Francji. Co to były za książki?
Podczas wizyty we Francji braliśmy całą polską grupą udział w mityngu – o tym już mówiłem – na którym były stoiska z różnego rodzaju materiałami związkowymi. Było tam między innymi stoisko z polskimi książkami. Były to książki niedostępne w Polsce. Gdy właściciel tego stoiska dowiedział, że jesteśmy z Polski to kazał nam sobie wybrać takie książki jakie nam się podobało i dał nam te książki w prezencie. Za darmo. Gdy przylecieliśmy do Warszawy, to na lotnisku już na nas czekali SB-cy po cywilnemu. Od razu wzięli całą naszą grupę na bok i zaczęli grzebać nam w bagażach. Pierwszej rewizję bagażu zrobili Annie Walentynowicz i książki jej zabrali. Drugi był Henryk Miernikiewicz i tak po kolei wszystkim nam te książki zabierali. Wtedy ktoś z naszej grupy zaproponował, abyśmy na znak protestu wobec postępowania SB-ków ogłosili strajk głodowy. Strajk rozpoczął się około godziny osiemnastej i trwał do północy. Zrobiło się straszne zamieszanie. Zaraz zainteresowali się nami turyści zagraniczni  i dziennikarze. W rozwiązanie konfliktu zaangażowali się działacze „Solidarności” z Regionu Mazowsze. Ustalili oni z SB, że książki zostaną zabrane w depozyt i oddane po tygodniu. Oczywiście nigdy nam tych książek nie zwrócono.
Gdzie się ten strajk odbywał?
Na Okęciu na sali odpraw. Oni nie mogli sobie pozwolić abyśmy strajk przedłużali, bo jak mówiłem od razu zainteresowali się nami dziennikarze i turyści zagraniczni. Nasza grupa była widoczna bo miejsce w którym prowadziliśmy głodówkę okleiliśmy plakatami, które napisaliśmy mazakami. Przez działaczy z Regionu Mazowsze poinformowaliśmy ambasadę francuską i francuskie związki zawodowe, że znowu jesteśmy w kłopotach. Do zakończenia protestu namawiano nas w imię ważniejszych spraw, dlatego mając gwarancje działaczy „Solidarności” z Warszawy, że książki zostaną nam zwrócone, zdecydowaliśmy się, że strajk kończymy. Ale te gwarancje okazały się bez pokrycia, bo książek nigdy już nie odzyskaliśmy.
Czy były jakieś oznaki, że będzie wprowadzony stan wojenny?
Byłem w Radomiu na spotkaniu wyjazdowym Komisji Krajowej. Wyjazd do Radomia zorganizowałem autobusem zakładowym (a może nawet było dwa takie autobusy, dzisiaj już nie pamiętam) i mógł tam jechać ze Starachowic ten, kto chciał. Pamiętam jak przemawiał Marian Jurczyk ze Szczecina. Chłonęliśmy każde jego słowo. Mieliśmy okazję posłuchać kogoś znanego, bo Starachowice to był taki zaścianek, do którego raczej znane osoby nie zaglądały. Raz tylko udało mi się zaprosić Edmunda Bałukę, przywódcę strajku w Stoczni Szczecińskiej w 1970 roku. A stało się to za sprawą jednego z członków naszej Komisji Zakładowej, Grzegorza Maślanki, który już wcześniej utrzymywał kontakty z wolnymi związkami zawodowymi z Wybrzeża. Rozprowadzał między innymi wydawane przez Bałukę pismo „Szerszeń”. Jak mówiłem do Starachowic w zasadzie nikt znany nie przyjeżdżał, dlatego, aby się czegoś ciekawego dowiedzieć należało gdzieś jechać albo słuchać „Radia Wolna Europa” lub BBC. Kupiliśmy za związkowe pieniądze dobry radioodbiornik i słuchaliśmy. Było nawet tak, że podłączaliśmy to radio pod zakładowy radiowęzeł i ludzie w całym zakładzie mogli słuchać audycji zagranicznych, oczywiście, jeżeli stacje te nie były w tym czasie zagłuszane. Była to dla pracowników nie lada atrakcja, móc w zakładzie słuchać „Wolnej Europy”.
Wróćmy jednak do Radomia. Jak tam było?
Przemawiało wielu znanych działaczy „Solidarności” między innymi Wałęsa. Wystąpienia ich spotykały się z wielkim aplauzem ludzi. Gdy wracaliśmy z Radomia rozmawialiśmy o manifestacji, która miała się odbyć w Warszawie i nie przypuszczaliśmy, że za kilka dni będzie wprowadzony stan wojenny. Tu powiem jeszcze, że w MPK działała biblioteka książek zakazanych. Gdy nastał stan wojenny, książki te a także radio, na którym słuchaliśmy „Wolnej Europy”, zostały skonfiskowane przez „Służbę Bezpieczeństwa”.
Jak się dla Ciebie zaczął stan wojenny?
O pierwszej w nocy przyjechała do mnie do domu pani Purska i powiedziała, że jej mąż, doktor Purski, został aresztowany. Z panią Purską był mój zastępca z Komisji Zakładowej Adam Pawelec. Nie wiedzieliśmy, że jest stan wojenny, dlatego pojechaliśmy do MPK, aby tam zastanowić się, co dalej robić. Po drodze wzięliśmy z sobą Adama Krupę i jeszcze kogoś. Zebrało się nas tam kilka osób z Komisji Zakładowej i podjęliśmy decyzje, że od rana zastrajkujemy. Rozpoczęliśmy przygotowania do strajku. W międzyczasie dowiedzieliśmy się o aresztowaniu Jacka Sadowskiego. Na dyspozytorni zaczęli się zbierać kierowcy i jak mówiłem była decyzja, że autobusy nie wyjeżdżają na miasto, a w zakładzie rozpoczyna się strajk, bo w Starachowicach są aresztowania działaczy związkowych. Gdy strajk miał się rozpocząć, ktoś włączył radio, które znajdowało się na dyspozytorni. Wtedy po raz pierwszy usłyszeliśmy przemówienie Jaruzelskiego w którym mówił, że w Polsce został wprowadzony stan wojenny. Gdy ludzie to usłyszeli to dyspozytornia momentalnie opustoszała.
I już było po strajku.
Tak. Było po strajku.
Co Komisja Zakładowa zrobiła, gdy okazało się, że nie ma chętnych do strajkowania?
Siedzieliśmy w naszym związkowym pokoju i dyskutowaliśmy o tym, co się stało. Przed południem przyjechał dyrektor MPK z milicją i w bardzo brzydkich słowach oświadczył, że nasz pokój zostaje zamknięty i zaplombowany, dlatego musimy go opuścić. Musieliśmy wyjść a pokój został zaplombowany.
Czy Ty jako przewodniczący Komisji Zakładowej miałeś później jakieś problemy w pracy?
Przez pierwsze dni przychodziłem normalnie do pracy, ale cały czas byłem pod obserwacją i nie mogłem nigdzie z warsztatu wychodzić. Wkrótce ktoś mnie ostrzegł, że chcą mnie z pracy zwolnić. Postanowiłem uciec na zwolnienie lekarskie. Poszedłem do doktora Ch. i chorowałem przez jakiś czas, ale wkrótce do doktora Ch. przyszło dwóch panów z SB i powiedzieli mu, że nie może mi dawać zwolnień. Dalsze zwolnienia dawał mi już doktor K. I tak to trwało do kwietnia. Miałem jednak tego dosyć i postanowiłem, że wracam do pracy i niech się dzieje, co chce. Od razu dostałem trzymiesięczne wymówienie bez obowiązku świadczenia pracy. Woleli mi płacić bylebym tylko nie wchodził na teren zakładu. Myśleli, że będę organizował strajk. Raz zdarzyła się tak śmieszna historia. W jednym z autobusów, który był naprawiany, włączył się klakson i zaraz zlecieli się kierownicy myśląc, że to ja trąbię i wzywam do strajku. Gdy dostałem wymówienie, poszedłem wraz z kolegą Jerzym Wierzbińskim, który też został zwolniony, do dyrektora, który podpisał mi to wypowiedzenie i powiedziałem mu żeby był przygotowany na to, że zacznę do niego wraz z moją rodziną przychodzić na obiady. Tłumaczył się, że tak mu kazano, ale ja mu powiedziałem, że to on bierze na siebie odpowiedzialność, bo to on wypowiedzenie podpisał. Ale widocznie coś do niego dotarło, bo w nieoficjalny sposób przez kogoś powiadomił mnie, że mam się zgłosić do pracy do TIR-u. Poszliśmy tam obaj z Wierzbińskim. Dyrektor TIR-u Pałacha powiedział nam, że ma polecenie z Komitetu Miejskiego PZPR, aby nas przyjąć do pracy. Powiedział nam również, że w Komitecie, ktoś w naszej sprawie „miesza” i może się wkrótce okazać, że będą, co do nas inne decyzje. Dlatego kazał nam sprawę załatwiać szybko. Jeżeli chodzi zwolnienie z pracy w MPK to odwoływałem się do sądu pracy, ale nic to nie dało. Sąd do pracy mnie nie przywrócił, argumentując to tym, że zakład jest zmilitaryzowany a w takim zakładzie odwołanie nie przysługuje.
Czy podjąłeś działalność opozycyjną?
Tak stworzyliśmy grupę osób zaufanych i działaliśmy.
Kto w do tej grupy należał?
Należałem ja, Zbigniew Rafalski, Adam Krupa, Jerzy Wierzbiński, Leszek Nowak, Teresa Pogłódek. Ulotki drukowaliśmy u Jolanty Bargiełowskiej na Orłowie. W czasie naszej działalności nie było żadnej wpadki. Nikt nie został aresztowany.
Kto opracowywał te ulotki?
Wtedy nie wiedziałem, kto się tym zajmował, dopiero później dowiedziałem się, że był to AK-owiec Zbigniew Góra. On miał kontakty z Kielcami. Jeździł tam i przywoził różne rzeczy. Ja wtedy nie wnikałem w to, kto się tym zajmuje. Moją rolą było przyjść i wydrukować. Drukowaliśmy ogromne ilości. Mieliśmy problemy z suszeniem tego, co się wydrukowało. Rozkładało się te ulotki gdzie się tylko dało. Zaczynaliśmy od piwnicy w której drukowaliśmy, i szliśmy dalej do jednego pokoju, później do drugiego. Wszędzie było zawalone ulotkami. Gdyby to zobaczyli milicjanci to by się chyba za głowę złapali. W piwnicy tej, w czasie II wojny światowej swoje ulotki drukowali AK-owcy. Część ulotek zabierał pan Góra i wywoził do Kielc.
Kto oprócz Ciebie drukował ulotki u Bargiełowskiej?
Na pewno był to Jerzy Wierzbiński, Jerzy Węgłowski, ale dzisiaj już nie pamiętam czy ktoś oprócz nas trzech brał jeśzcze w tym udział. O tym, że drukujemy ulotki wiedział na pewno Zbigniew Rafalski, ale on sam nie brał w tym udziału.
Kto i skąd załatwiał papier i farbę do drukowania?
Nie wiem. Gdy ja przychodziłem do tego mieszkania to wszystko było już przygotowane, a moją rolą było drukować.
Czy brałeś udział w rozrzucaniu ulotek, które drukowałeś?
Tak, parę razy brałem w tym udział. Rozrzucane były one przeważnie pod kościołem Świętej Trójcy w Rynku. Raz rzuciłem ulotki przed kościołem Wszystkich Świętych na ulicy Radomskiej. Brałem również udział w malowaniu na blokach różnych napisów.
Czy brałeś udział w manifestacji, która odbyła się w Starachowicach 31 sierpnia 1982 roku?
Brałem udział, ale już dzisiaj nie pamiętam jak ta manifestacja przebiegała. Pod koniec lat osiemdziesiątych byłem na Pielgrzymce Ludzi Pracy w Częstochowie. Było wtedy tyle ludzi i taki tam panował podniosły nastrój, że wróciłem do Starachowic bardzo umocniony psychicznie. Było to coś wspaniałego.
Jak myślisz, dlaczego w stanie wojennym nie zostałeś internowany?
Nie wiem. Nie internowali mnie, ale co jakiś czas umilali mi życie. Wzywali mnie na przesłuchania na komendę i robili rewizje w domu. Podczas tych przesłuchań straszono mnie internowaniem, ale jakoś się bez tego obeszło.
Dlaczego SB przeprowadzało u Ciebie rewizje? Czyżby cię o coś podejrzewano?
Pierwszy mój kontakt ze Służbą Bezpieczeństwa był podczas konfliktu z dyrektorem Proskórą. Bo w sprawie nieprawidłowości w MPK, które zgłosiliśmy do prokuratury, śledztwo prowadziła SB a konkretnie SB-ek, który nazywał się Mazur.
Jak to śledztwo prowadziła SB? Przecież takimi sprawami zajmowała się milicja.
Ja nie wiem dlaczego tak było, ale fakty są takie, że śledztwo prowadziła SB. Ale cóż to było za śledztwo skoro prowadzone je tak, aby niczego nie wyjaśnić. Następny kontakt z SB miałem na początku 1981 roku. Przyjechał wtedy do MPK dyrektor zjednoczenia, któremu MPK podlegało i przedstawił mi się jako pułkownik Służby Bezpieczeństwa!
Dyrektor-pułkownik?
Tak. Nazywał się Labocha i wcześniej był sekretarzem PZPR w Starachowicach. I jaką gadkę zaczął mi wstawiać! Mówił, że on zauważył jak my tu w MPK prężnie działamy, jak dbamy o mienie zakładu i ni z tego ni z owego zaproponował mi współpracę. Stwierdził, że on mnie w tym zakładzie widzi nie w roli przewodniczącego, ale w roli zupełnie innej.
Oczywiście w roli kapusia.
Nie o to chodzi. Obiecywał mi awans i to bardzo wysoki. Oczywiście byłbym również kapusiem. Zdecydowanie odmówiłem i jeszcze go za tę propozycję porządnie opieprzyłem. Później były następne spotkania z SB, ale było to już w stanie wojennym W pierwszym tygodniu stanu wojennego przyjechali do mnie do domu a ponieważ mnie nie zastali zostawili mi wezwanie na komendę. Wejście do siedziby SB w Starachowicach było dosyć skomplikowane bo wchodziło się na pierwsze piętro, później szło się schodami, a później znów się gdzieś skręcało. Nie należało do przyjemności chodzić tam, bo ci, którzy mnie przesłuchiwali byli ludźmi, którzy różnie się zachowywali. Najgorsze były te pierwsze spotkania, bo człowiek nie wiedział co od niego chcą ani nie wiedział jak się zachować. Później już się nabierało rutyny i tylko słuchało się co dany SB-ek mówi. Pamiętam, że jednego razu powiedziano mi, że był anonim, że w moim mieszkaniu coś cały czas stuka po nocach. Innym razem straszono, że może mi się coś niedobrego przydarzyć. Każdy z przesłuchujących mnie SB-ków zachowywał się inaczej. Może to była ich metoda działania?
Napewno była.
Jeden na przykład mówił, że ja to do ciebie nic nie mam, mam cię tylko nastraszyć, więc gdyby ktoś wszedł to udawaj przestraszonego. Tak naprawdę było. Siedzieliśmy naprzeciw siebie i on nic ode mnie nie chciał i o nic mnie nie pytał. Zastanawiałem się, co to wszystko znaczy. Podejrzewałem, że może robią mi z ukrycia zdjęcia, ale na pewno tego nie wiedziałem. Siedziałem więc i rozmyślałem a ten SB-ek czytał sobie gazetę. I trwało to z pół godziny. Innym razem przesłuchiwał mnie SB-ek o nazwisku Kutera. Ten to był wyjątkowym chamem. Potrafił na przykład przyjechać do domu na rewizję i na złość powyrzucał wszystko z szaf na podłogę. Co ciekawe facet ten przeszedł pomyślnie weryfikację i pracował w policji. Tu powiem jeszcze, że gdy dostałem wymówienie z pracy to byłem bardzo przestraszony, bo akurat urodziło mi się drugie dziecko a ja byłem bez pracy. Obawiałem się, że komuna mnie zniszczy. Chociaż nie myślałem o wyjeździe z kraju to jednak obawiałem się o przyszłość rodziny. Razem ze mną z MPK zwolnili mojego ojca, który był tam kierownikiem magazynu. Dla niego to było wielkie przeżycie. Też był wzywany na przesłuchania do SB, straszyli go a jednego razu powiedzieli mu, że zakazują mu kontaktu z synem (to znaczy ze mną) i z wnuczkami. Ojciec nie mógł tego przeżyć, dopiero po jakimś czasie udało mi się mu te bzdury wyperswadować. Jeszcze wrócę do Henryka Miernikiewicza. Heniek był przez SB bardzo inwigilowany, a wiem to od mojego ojca, który po zwolnieniu z MPK zatrudnił się w Polmozbycie na ulicy Ostrowieckiej. Pewnego razu został wezwany do SB i tam mu pokazano zdjęcia, na których był on i Henryk Miernikiewicz u Miernikiewicza na podwórku. Zdjęcia zostały zrobione, gdy ojciec pojechał, do Michałowa, gdzie Miernikiewicz mieszkał, aby go odwiedzić i z nim porozmawiać. Tych zdjęć było kilka. Było na nich widać jak ojciec wchodzi na podwórko, jak się z Heńkiem wita, jak rozmawiają i jak się żegnają. Zdjęcia te były zrobione najprawdopodobniej z lasu lub od sąsiada.
Gdy po tym jak mnie zwolnili z MPK, poszedłem do pracy do TIR-u, to SB-cy przyjeżdżali do mnie do zakładu. Dużo pomógł mi wtedy dyrektor Pałacha, który ostrzegł mnie przed niektórymi współpracownikami, którzy zajmowali się śledzeniem mnie i donosili na mnie. Pewnego razu przyjechał do mnie jakiś SB-ek z Kielc i zaczął mnie namawiać, abym w TIR-ze założył związek zawodowy. Było to w czasie gdy komuna zaczęła tworzyć podległe sobie związki zawodowe które miały zastąpić „Solidarność”. Co mi ten facet nie obiecywał! Miałem być kierowcą który będzie wyjeżdżał za granicę, miałem mieć lepszą i dobrze płatną pracę i tym podobne. Nie zgodziłem się na te propozycje i zdecydowanie odmówiłem. Takich rozmów miałem chyba za trzy. Byłem wtedy młodym człowiekiem, miałem rodzinę na utrzymaniu i muszę przyznać, że trudno mi było odmówić poprawy materialnego bytu mojej rodziny. Nie wiem czy gdyby popracowali nade mną jeszcze dłużej to bym się nie złamał. Na szczęście dali mi spokój. Mając na uwadze to co SB chciała zrobić ze mną, nie dziwię się, że niektóre osoby które były poddane różnym szykanom załamywały się i szły na współpracę. Każdy człowiek ma inną psychikę i inną odporność na różne sytuacje. Jeżeli chodzi o mnie to przez cały stan wojenny nigdy nie wypiłem nawet jednego kieliszka wódki.
Dlaczego?
Nie piłem dlatego aby mieć świadomy umysł. Wiadomo, że po wypiciu wódki człowiek staje się mało ostrożny i bardzo rozmowny, a to prowadzi do dekonspiracji. Musiałem również uważać w pracy, tym bardziej, że po jakimś czasie zwolniono dyrektora Pałachę a na jego miejsce przyszedł były dyrektor MPK Proskóra.
Coś podobnego!
Ten sam, którego zwolniono z MPK na skutek działań mojej Komisji Zakładowej. Ten prokurator, po kursie prokuratorskim, na wszelki sposób próbował mi dokuczać. Próbowano przyłapać mnie na jakiejś kradzieży lub na pijaństwie ale nigdy im się to nie udało, bo się udać nie mogło. Po prostu nie robiłem niczego co nie było zgodne z regulaminem pracy. Ale cały czas byłem pod obserwacją i kilka osób praktycznie tylko tym się zajmowało. Musiałem się bardzo pilnować, bo mogli mi coś podrzucić, aby mieć na mnie jakiegoś haka. Jedna z osób, które miały mnie obserwować ostrzegła mnie mówiąc żebym uważał bo SB chce mnie koniecznie na czymś przyłapać. Osobie tej proponowano, aby nakłoniła mnie do wypicia wódki, albo żeby mi podrzuciła jakieś kompromitujące materiały. Człowiek ten powiedział mi, że on się na te propozycje nie zgodził ale nie wiadomo jak zachowają się inni, którzy też w tej sprawie byli wzywani. Rozmowy te odbywały się w gabinecie dyrektora.              
Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do rewizji w Twoim domu. Ile ich miałeś?
Dwa razy przychodzili na rewizje, ale niczego nie znaleźli.
Czy brałeś udział w odtwarzaniu związku w 1988 roku?
Tak brałem udział. Spotkania odbywały się w sali katechetycznej przy kościele na ulicy Radomskiej. Zostałem nawet za to ukarany przez kolegium. Wzywany byłem także do prokuratury. Wtedy wezwano również Zbigniewa Rafalskiego, Adam Krupę, Edwarda Dudka i innych.
Pytałem już o to kilka osób więc zapytam i Ciebie. Czy nie uważasz, że spotkania w sali katechetycznej przy kościele Wszystkich Świętych organizowane były na wariackich papierach, bo niby był one tajne a wszyscy o nich wiedzieli i w zasadzie mógł tam przyjść każdy kto chciał. Szpicel także. Dlaczego było to robione w taki sposób?         
Przychodziłem na te spotkania, bo miałem stały kontakt z Adamem Krupą, ze Zbyszkiem Rafalskim i z innymi osobami, które chciały tworzyć związek od nowa. Muszę jednak powiedzieć, że okres tworzenia drugiej „Solidarności” coraz bardziej zaczynał mi się nie podobać.
Dlaczego?
Ja nigdy nie zabiegałem o jakieś stanowiska dla siebie. Uważałem, że jako przewodniczący mam obowiązek działać dla dobra wspólnego, ale później okazało się, że inni myśleli inaczej niż ja. Gdy powstał Komitet Obywatelski i gdy nasi weszli do Rady Miasta to ja zupełnie nie odczułem, że „Solidarność” wygrała wybory. Z moich kandydatów, których podałem na listę Komitetu żadna nie przeszła. A byli to ludzie porządni, uczciwi a ponadto angażowali się w działalność w stanie wojennym. Niestety żadna z tych osób nie znalazła uznania w oczach tych, którzy tę listę tworzyli. Jeżeli chodzi o spotkania przy kościele, to jak mówiłem przychodziłem na nie bo znałem się z Krupą i Rafalskim, a oni te spotkania przeważnie prowadzili. Pamiętam jak na jednym z tych spotkań, ktoś zaproponował na szefa delegatury Stanisława Kosiora. Nie znałem tego człowieka ani z działalności w latach 1980-1981 ani z działalności w stanie wojennym dlatego dopytywałem się kto to jest. Potem dowiedziałem się, że działał w „Solidarności” w jakiejś firmie budowlanej. Wtedy też wypłynął nieznany nikomu Grzegorz Walendzik.
W roku 1988 zaczęliście jawnie mówić o „Solidarności” a nawet zamierzaliście zarejestrować ją w sądzie. Czy nie obawialiście się, że za takie działania możecie pójść do więzienia?
Wtedy, to już się wiedziało, że coś się w kraju musi zmienić. Wiadomo było, że nie upłynie dużo czasu i „Solidarność” znów będzie legalna. Wprawdzie w Starachowicach nie było dobrze zorganizowanej opozycji, nie było ośrodków akademickich, które kształtowałyby świadomość mieszkańców miasta, ale wiele rzeczy się wiedziało. Braliśmy udział w spotkaniach z różnymi ciekawymi ludźmi i od nich dowiadywaliśmy się co się w kraju dzieje. Pamiętam, że do Bargiełowskich przyjeżdżał z Warszawy brat Joli Bargiełowskiej, który był dobrze wykształcony, był reżyserem, a poza tym był zaangażowany w działalność opozycyjną w Warszawie. On przywoził informacje z pierwszej ręki. Podczas długich dyskusji przekazywał nam wiadomości i informacje, które wtedy były dla nas niezrozumiałe i w które trudno nam było uwierzyć. Dopiero dzisiaj okazuje się, że to co mówił to była prawda. Dzisiaj dopiero wiadomo, że pewne sprawy nie działy się same, ale były sterowane przez tajne służby. Dzisiaj mam co do tego co się wtedy działo zupełnie inny stosunek niż wtedy. Jeszcze parę lat temu to nie dałem złego słowa powiedzieć na Wałęsę, ale teraz mam na jego temat zupełnie inne zdanie i na wiele spraw patrzę zupełnie inaczej. Dawniej wierzyłem mu bezkrytycznie, ale później jego posunięcia zaczęły mi się zupełnie nie podobać. A gdy się dowiedziałem, że jest na liście Maciarewicza jako agent o pseudonimie „Bolek” to ten człowiek przestał dla mnie istnieć.               
Gdy w 1988 roku wezwano mnie i innych na kolegium to wraz z nami poszło wielu naszych przyjaciół, którzy nas duchowo wspomagali. Pani Teresa Pogłódek mówiła, aby się nie martwić, bo jak będzie grzywna to wszyscy się na nią złożą. I tak rzeczywiście było, skądś się te pieniądze znalazły. Bardzo mnie to podbudowało. Widać było tę prawdziwą „Solidarność”. Miało się wtedy jeszcze większą chęć do działania bo wiedziało się, że w razie czegoś można będzie liczyć na wsparcie. Z powodu tej jawnej działalności miałem znowu kłopoty w pracy i to znów ze strony dyrektora Proskóry.
W końcu jednak udało się „Solidarność” założyć.
W TIR-ze, gdzie wtedy pracowałem, znów zostałem wybrany przewodniczącym Komisji Zakładowej i byłem nim aż do rozwiązania zakładu. Próbowaliśmy walczyć o zakład, ale nic z tego nie wyszło. Nie popisał się wtedy wojewoda kielecki Płoskonka, do którego zwróciliśmy się o pomoc, bo nie zrobił w tej sprawie zupełnie nic. Byliśmy nawet u Wałęsy, ale nas do niego nie dopuszczono. Przyjął nas jego zastępca Lech Kaczyński, ale i on nam nic nie pomógł. TIR był firmą SB-ecką i gdy nadchodziły zmiany ci, którzy tą firmą zarządzali – pamiętam, że kadrowcem w Warszawie, pod którą podlegał nasz zakład, był SB-ek (nie pamiętam jego nazwiska) – musieli jakoś zatrzeć różne nieprawidłowości, jakie w firmie były, dlatego firmę zlikwidowali, a w jej miejsce powołali coś innego.
Jak oceniasz lata 1980-1981?
Dla mnie działalność w „Solidarności” to była wielka przygoda. Byłem wtedy młodym człowiekiem i widziałem na każdym kroku to zło co się wtedy działo. Wiedziałem, że należy to zmienić i jak nadarzyła się okazja to się w te zmiany zaangażowałem. Bardzo wielu młodych ludzi wtedy się zaangażowało. Na pewno nie były to dla mnie lata stracone. Mile wspominam ten czas i utrzymuję kontakty z tymi z którymi wtedy działałem. Muszę się przyznać, że w pewnym okresie czasu byłem pesymistą i myślałem, że to, co robiliśmy poszło na marne, ale teraz mam nadzieję, że Kaczyńscy zrobią w Polsce porządek. Myślę, że coś z tego będzie.
Jak oceniasz stan wojenny?
Oceniam go bardzo negatywnie. Był to czas zmarnowany dla Polski. Teraz, gdy znane są różne dokumenty, widać kim byli ludzie, którzy stan wojenny wprowadzali. Im nie zależało na Polsce i na Polakach, dla nich najważniejszy był Związek Radziecki.
Niektórzy twierdzą, że to było mniejsze zło.
Jakie mniejsze zło? „Solidarność” nikomu nie zagrażała. Nikt nie myślał o wieszaniu i mordowaniu komunistów. Nie mieliśmy żadnej broni. Taki wizerunek „Solidarności” stworzyła władza, która miała do dyspozycji środki masowego przekazu.
Co możesz powiedzieć o dzisiejszej „Solidarności”?
Należę znów do „Solidarności” w zakładzie, w którym od niedawna pracuję. Uważam, że dzisiejsza „Solidarność” za mało zdecydowanie walczy o prawa pracownicze. Denerwowało mnie jeszcze niedawno, że nie można było założyć związku w Zakładach Mięsnych „Constar”. Miałem nawet zamiar zatrudnić się tam i im ten związek założyć.
W „Constarze” jednak w końcu udało się związek założyć. Już od ponad roku związek tam działa.
No działa, ale chyba jakoś „cienko”, bo stosunki międzyludzkie są tam pod psem.
Jeżeli chodzi o stosunki międzyludzkie to są on nienajlepsze w większości starachowickich zakładów.
Zgadza się. Widzę, że związki niewiele mogą zrobić, ale i pracownicy nie angażują się w działalność związkową.
Co byś chciał powiedzieć na zakończenie naszej rozmowy?
Chciałbym podziękować kolegom z którymi działałem w MPK, w TIR-ze a także tym z którymi działaliśmy w podziemiu za to, że mieliśmy do siebie zaufanie. To było najważniejsze.
Dziękuję za rozmowę.
 

Czerwiec 2006r.