Wywiad
JANA SEWERYNA
z
KRZYSZTOFEM WÓJTOWICZEM

Gdzie pracowałeś w 1980 roku?
W Fabryce Samochodów Ciężarowych. Początkowo pracowałem na wydziale S3 jako monter silników, a później zostałem przeniesiony na wydział S5 to znaczy na galwanizernię. Przeniesienie to miało związek z walką o wolne soboty. Na jednym z zebrań podniosłem do góry obydwie ręce popierając postulat wprowadzenia wolnych sobót. Komuś się to jednak nie podobało i zaproponowano mi przejście na wydział S1, ale ja tam nie chciałem pracować i na własną rękę załatwiłem sobie pracę właśnie na wydziale S5, było to, jeżeli sobie dobrze sobie przypominam w sierpniu 1981 roku.
Czy angażowałeś się w działalność związkową?
Gdy tylko przyszedłem na wydział S5 od razu skontaktowali się ze mną ci, którzy na tym wydziale działali w „Solidarności” to znaczy Jan Jamski, Jan Seweryn (nie mylić z Janem Sewerynem z wydziału S4) i Władysław Sobczyk. Oni mieli do mnie jakieś zaufanie i wciągali mnie w działalność związkową. Zostałem takim nieoficjalnym pełnomocnikiem do spraw informacji. Na mojej głowie było przynoszenie z tak zwanej „Gubałówki”, gdzie była siedziba Komisji Fabrycznej „Solidarności”, prasy i ulotek i rozprowadzanie ich na wydziale. Przynosiłem między innymi „Wiadomości Związkowe”. Oprócz tego, że zajmowałem się prasą związkową, to zostałem wybrany do wydziałowej Rady Pracowniczej.
Czy pełniłeś jakieś funkcje związkowe w wydziałowej organizacji związkowej?
Nie, nie byłem w Komisji Wydziałowej i żadnych oficjalnych funkcji nie pełniłem. Gdy zacząłem pracować na S5 to było już po wyborach i struktury związkowe były już ukształtowane. Byłem zwyczajnym członkiem „Solidarności”, chociaż jak już mówiłem angażowałem się w działalność związkową.
Jak dowiedziałeś się o stanie wojennym?
Byłem świadkiem na ślubie cywilnym kolegi, który w sobotę 12 grudnia brał ślub. Po ślubie było przyjęcie, które przeciągnęło się do późnych godzin nocnych. Do domu wracałem około 2-3. Była to już niedziela. Na mieście działo się coś dziwnego. Ciągle jeździły milicyjne samochody, wiedziałem, że coś się dzieje, ale nie wiedziałem, co. Przyszedłem do domu i położyłem się spać. Rano obudził mnie ojciec i mówi:
-Krzysiek jest wojna.
-Jaka wojna?
-Jaruzelski ogłosił stan wojenny na terenie całej Polski.
Szybko wstałem i włączyłem telewizor. Przemawiał Jaruzelski. Mówił o wprowadzeniu stanu wojennego i o internowaniu działaczy „Solidarności”. W domu zapanowała panika i strach, bo nie wiadomo było, co będzie dalej. Poszedłem do brata, który mieszkał niedaleko ode mnie – na Orłowie – i powiedziałem mu, aby przyszedł do nas z żoną i z synem, który miał wtedy niecałe pół roku. Obawiałem się, że brat, który odbył zasadniczą służbę wojskową w kompanii wartowniczej, może zostać zabrany do wojska. Brat i jego rodzina siedzieli u nas w domu przez kilkanaście godzin, ale ponieważ nic niepokojącego się nie działo, uznaliśmy, że mogą wrócić do siebie.
W poniedziałek poszedłeś do pracy.
W poniedziałek miałem drugą zmianę, ale poszedłem do pracy na zmianę pierwszą. Tu muszę powiedzieć, że jakiś tydzień przed wprowadzeniem stanu wojennego w Zakładowym Domu Kultury odbyło się zebranie „Solidarności”, na którym omawiane było, jak powinien zachować się Związek w przypadku, gdyby komuna podjęła przeciw niemu jakieś działania. Uczestniczyłem w tym zebraniu. Na tym zebraniu organizowane były rezerwowe Komisje „Solidarności”, które miały działać, gdyby coś się stało z członkami Komisji Fabrycznej. Zaproponowano mi nawet, abym wszedł w skład jednej z takich Komisji. Ale ja się na to nie zgodziłem, bo uważałem, że jestem za młody i mało doświadczony. Było wielu starszych działaczy. To, o czym mówiono na tym zebraniu bardzo wziąłem sobie do serca i jak mówiłem przyszedłem do pracy na pierwszą zmianę, chociaż miałem zmianę drugą. Jan Jamski też miał drugą zmianę, ale również przyszedł do pracy rano. Był Jan Seweryn i Roman Lewandowski. Zaczęliśmy się zastanawiać, co robić. Na początek zamknęliśmy wydział, chociaż i tak z wydziału nie wolno było wychodzić, bo zakład został zmilitaryzowany i wysłaliśmy Lewandowskiego – który był wózkowym, więc mógł po zakładzie się poruszać – na zwiady. Miał się zorientować, co się dzieje na innych wydziałach. Lewandowski wkrótce wrócił i powiedział, że wszystkie wydziały pracują normalnie i że nigdzie nie ma żadnego strajku. Gdy to ludzie usłyszeli, zaczęli jeden po drugiemu odchodzić od nas i nawet nie zauważyliśmy, kiedy zostało nas tylko dwóch, to znaczy ja i Janek Jamski. W tym czasie kierownik Korus rozmawiał z poszczególnymi pracownikami i ostrzegał o konsekwencjach strajku. Jego działanie również miało wpływ na to, jak zachowali się ludzie.
Gdzie się to wszystko odbywało?
W wydziałowej świetlicy. I tak siedzieliśmy na tej świetlicy, a zapomniałem dodać, że postawiono nam ultimatum, że mamy ją opuścić do 11.30 bo jeżeli nie, to przyjedzie po nas milicja.
Kto wam postawił takie ultimatum?
Kierownik Korus. Widząc co się dzieje, powiedziałem do Jamskiego, że mogę z nim zostać do końca, ale czy jest tego sens. On miał żonę, miał dzieci, a przecież nie wiadomo było, co mogą z nami zrobić. Ja mogłem strajkować dalej, ale chodziło mi o jego rodzinę. W końcu zdecydowaliśmy, że nie ma sensu ciągnąć tego dalej i poszliśmy do domu. Podczas strajku wziąłem wypłatę – bo 14 każdego miesiąca była w FSC płacona pensja – i przekazałem ją szwagrowi, aby dostarczył ją do domu, bo nie wiedziałem co się ze mną może stać. Ale nic się nie stało, bo jak mówiłem około godziny jedenastej poszliśmy do domu.
Dlaczego nikt z wydziału nie przyłączył się do was?
Po pierwsze, dlatego, że nigdzie w FSC nie było strajku, a po drugie to ludzie się bali.
Jakie były dalsze losy tych, którzy próbowali strajkować?
Ja zostałem przeniesiony na wydział S8, na oddział lakierni i pracowałem tylko na trzecią zmianę. Kierownik powiedział mi, że muszę być odizolowany od pozostałych pracowników i nie mogę mieć z nimi żadnego kontaktu. Na trzecią zmianę pracowałem przez sześć lat. Jan Jamski został przeniesiony na wydział U1, a z czasem załatwił sobie przeniesienie na wydział S7, gdzie były lepsze zarobki. Po wprowadzeni stanu wojennego, dwie osoby z wydziału S5 rzuciły legitymacje PZPR-owskie, był to właśnie Janek Jamski. Razem z nim legitymację partyjną oddał Władysław Sobczyk. Później Jamski znów do PZPR-u wstąpił i mówił mi, że Partia mu dużo pomogła, bo dzięki niej dostał mieszkanie.
A Jan Seweryn?
Pracował na galwanizerni, a później go przenieśli do magazynu na lakiernię. Seweryn to była taka ciekawa postać, bo chociaż był na S5 działaczem „Solidarności”, to w czasie, gdy ja tam pracowałem wypisał się ze Związku i zapisał do komunistycznych związków, potem od nich też się wypisał i znów się do „Solidarności” zapisał. Nie wiadomo, kto to był i o co mu chodziło.
No to rzeczywiście ciekawa postać. Dobrze, że nie ma ze mną nic wspólnego. Czy w związku ze strajkiem byłeś wzywany na milicję?
Nie nigdzie nie byłem wzywany.
Czy w stanie wojennym angażowałeś się w działalność konspiracyjną?
Nie, ponieważ nie miałem do podziemia żadnego dojścia. Pierwszego dnia Świąt Bożego Narodzenia, czyli tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, umówiliśmy się z Władysławem Sobczykiem i z Janem Jamskim na spotkanie, na którym dyskutowaliśmy o podjęciu jakiejś działalności. Spotkanie odbyło się u Jamskiego w domu. Planowaliśmy założenie jakieś organizacji, ale zanim doszło do tego spotkania, zostałem w Starachowicach Zachodnich zatrzymany przez patrol milicyjny. Milicjanci zabrali mi dowód i kazali mi zgolić brodę, którą wtedy nosiłem. W dowodzie było zdjęcie, na którym brody nie miałem. Po ogoleniu brody miałem się zgłosić na komendę po odbiór dowodu. Z tych naszych planów nic nie wyszło, bo wkrótce poprzenoszono nas na inne wydziały i nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Co jakiś czas trafiała do mnie prasa podziemna z Lublina. Mój brat cioteczny pracował i działał w tamtejszej Fabryce Samochodów Ciężarowych. Gdy ktoś z naszej rodziny, przeważnie ojciec, go odwiedzał to różne materiały od niego przywoził. W Starachowicach nie miałem z podziemiem żadnych kontaktów, chociaż zdarzało się, że jakaś tutejsza „bibuła” trafiała w moje ręce. Pomimo tego, że nie działałem w podziemiu wśród kolegów panowała opinia, że jednak gdzieś działam, ale nic nie chcę mówić. Brałem udział w manifestacji, która odbyła się w Starachowicach 31 sierpnia 1982r. i szedłem w czołówce tego pochodu.
Co sądzisz o stanie wojennym?
Był niepotrzebny. Zatrzymał rozwój demokracji w Polsce. Zmarnowane zostało zaangażowanie milionów ludzi, którzy chcieli w Polsce zmian. Dużo ludzi musiało wyemigrować.
Wiem, że w stanie wojennym Twoją rodzinę dotknęła tragedia.
Tak, 13 listopada 1982 roku został zamordowany mój brat. Sprawa nie została wyjaśniona do dnia dzisiejszego.
Czy o taką Polskę, jaką mamy dzisiaj walczyła „Solidarność”?
Marzyło mi się wtedy zupełnie coś innego. Wiele z 21 postulatów, które były zgłoszone do dnia dzisiejszego nie zostało zrealizowane. Jest dla mnie nie do pojęcia, że w 26 lat po powstaniu „Solidarności” postulaty te nie zostały załatwione. Czy tak pracownik miał zarabiać, jak zarabia dzisiaj? Czy miało być tak, że młodzież, aby znaleźć pracę musi wyjeżdżać za granicę? Nie, nie tak miało być. Mieliśmy mieć druga Japonię, a co mamy?
Niektórzy maja się całkiem nieźle.
Tak, szczególnie aferzyści i złodzieje, ale nie ludzie pracy. Dobrze mają się Gudzowaci, Kulczyki, Kwaśniewscy i inni.
Walęsa również.
Tak, Wałęsa też ma się nieźle. Jeżeli chodzi o Wałęsę to uważam, że nie było potrzeby, aby pchał się na urząd prezydenta. Powinien był pilnować związku. Od polityki byli inni ludzie, którzy lepiej i mądrzej niż on, by ją prowadzili. Będąc przewodniczącym Związku, Wałęsa mógł zrobić dużo więcej niż będąc prezydentem. Ale jemu marzyła się polityka, w tym czasie Związek był niszczony. Jaką „Solidarność” mamy dzisiaj nie muszę chyba mówić?
Dziękuję za rozmowę.
Wrzesień 2006r.