Zmień na ciemny motyw
2014-07-25T19:30:14+02:00
Pt 25 Lip 2014, 19:30
Walka o Paszport

   Dla niejednego młodego człowieka naturalne jest, że paszport ma w domu i korzysta z niego kiedy zechce. To co dla dzisiejszego pokolenia jest czymś naturalnym jeszcze nie tak dawno temu nastręczało Polakom wielu trudności i problemów z którymi nie zawsze mogli sobie poradzić, a nawet jeżeli sobie jakoś poradzili to kosztowało ich to niemało trudu i poświęcenia. O tym czy obywatel Polski może otrzymać paszport decydowało wiele czynników i instytucji, z których najważniejszymi była Milicja Obywatelska i Służba Bezpieczeństwa. To głównie te dwie instytucje decydowały czy przysłowiowy Kowalski dostanie paszport czy nie i czy wyjedzie za granicę. Ktoś, kto z różnych względów (głównie politycznych) znalazł się na tak zwanej czarnej liście o wyjeździe z Polski mógł tylko pomarzyć. 
   Był rok 1981. Znany starachowicki działacz "Solidarności"Henryk Miernikiewicz otrzymał zaproszenie od francuskiej centrali związkowej CGTFO do złożenia wizyty we Francji i udziału w wielkim mityngu, w którym udział brali przedstawiciele związków zawodowych z całego świata. Nie było tam oczywiście związkowców z krajów tak zwanej demokracji ludowej. Jedynym związkiem zawodowym z krajów komunistycznych, którego przedstawiciele zaproszeni byli do wzięcia udziału w tym zjeździe była"Solidarność". Grupa, która miała wtedy z Polski jechać liczyła około dziesięciu osób a w jej skład wchodziła legendarna Anna Walentynowicz oraz inni działacze związkowi z różnych miast Polski. Oprócz Miernikiewicza ze Starachowic miał jechać również przewodniczący "Solidarności" w Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym Andrzej Pryciak. O ile Pryciak otrzymał paszport bez większych trudności to z Miernikiewiczem sprawa była beznadziejna. Urzędnik, który załatwiał sprawę jego paszportu oświadczył mu, że paszportu nie otrzyma i że pojedzie w d..... a nie do Francji. Tu trzeba wyjaśnić, że Miernikiewicz naraził się władzom, gdy na początku września 1980 roku wzywał pracowników starachowickiej Fabryki Samochodów Ciężarowych do zakładania"Solidarności". Było to już po podpisaniu porozumień sierpniowych w Gdańsku, które umożliwiały tworzenie nowych związków zawodowych! 
   Gdy Miernikiewicz usłyszał, że z jego wyjazdu nic nie wyjdzie nie namyślał się długo i już następnego dnia w swoim miejscu pracy tj. na dyżurce hydraulików na Hucie (Zakład Dolny FSC) podjął strajk głodowy a jego jedynym postulatem było umożliwienie mu wyjazdu do Francji. Wcześniej obydwaj, z Pryciakiem udali się do MPK gdzie znajdował się telefax i przy pomocy Henryka Gostomskiego wysłali informację o strajku głodowym i problemach paszportowych Miernikiewicza. Informacja poszła do centrali związkowej CGTFO do wielu gazet krajowych i dziennikarzy zagranicznych akredytowanych w Polsce a także do... radzieckiej agencji prasowej TASS. Problem został bardzo nagłośniony i w zasadzie wiedziała o nim cała zachodnia Europa. Sprawą bez wątpienia zainteresowały się najwyższe czynniki partyjne i rządowe a ponieważ nie był im na rękę taki rozgłos po dwóch czy trzech dniach strajku paszport Miernikiewiczowi dostarczono wprost do miejsca, w którym głodował. 
   Po perypetiach w Warszawie z uzyskaniem wizy i z kupnem biletu na samolot Miernikiewicz i Pryciak odlecieli do Francji. Tam, tak jak było zaplanowane uczestniczyli w mityngu, który odbywał się w wielkim namiocie, który pomieścił około dziesięciu tysięcy ludzi. Największe zainteresowanie budziła delegacja "Solidarności" i Anna Walentynowicz. Wielką owacje zgotowano Henrykowi Miernikiewiczowi, gdy uczestnicy spotkania dowiedzieli się, że aby przyjechać do Francji musiał prowadzić strajk głodowy. Miernikiewicz był dosłownie oblegany przez dziennikarzy. Udzielił wielu wywiadów w tym Radiu Wolna Europa. Podczas pobytu we Francji delegacja polska nawiązała wiele kontaktów z francuskimi działaczami związkowymi i osobami prywatnymi. Polscy związkowcy poznawali warunki pracy we francuskich zakłady, do których byli zapraszani. Podczas spotkań z francuskimi związkowcami poznawali jak działają niezależne związki zawodowe. Nie trudno się domyślić, że to, co we Francji widzieli wywarło na nich wielkie wrażenie. Z podróży do Francji polska delegacji przywiozła wiele książek, które w Polsce były zakazane. Niestety na lotnisku Okęcie w Warszawie zostały one skonfiskowane przez Służbę Bezpieczeństwa. W proteście przeciw konfiskacie związkowcy podjęli strajk głodowy i prowadzili go w hali odpraw, w której rozwieszone zostały plakaty a informacja o strajku wysłana do francuskich związków zawodowych. Protest spotkał się oczywiście z dużym zainteresowaniem dziennikarzy zagranicznych, którzy informacje o nim przekazali natychmiast do swoich redakcji. W rozwiązanie konfliktu włączyli się działacze "Solidarności" z Regionu Mazowsze, którzy wynegocjowali z SB-kami, że książki zostaną wzięte w depozyt i wkrótce zwrócone. Mając takie gwarancje postanowiono strajk zakończyć. Jak było do przewidzenia książki nigdy nie zostały zwrócone. Do dzisiaj zachował się dokument z dnia 30 września 1981 roku mówiący o konfiskacie książek Andrzejowi Pryciakowi. Myślę, że warto wymienić tytuły książek, które wtedy Pryciakowi skonfiskowano. Były to: "Wspomnienia z Kazachstanu", "Polska pozostała sobą", "Wielki strach", "Polskie lato 1980", "Wypadki czerwcowe i działalność Komitetu Obrony Robotników", "Na czym polega socjalizm", "Problematyka opozycji w Polsce", "Program PPN", "Aneks - 1956 w dwadzieścia lat później z myślą o przyszłości" i 3 egzemplarze paryskiej "Kultury". 
   Podczas pobytu we Francji Miernikiewicz nawiązał wiele kontaktów, które gdyby nie stan wojenny mogły mieć dla starachowickiej "Solidarności" wymierne korzyści. Francuskie związki zawodowe zaoferowały bowiem przysłanie większej ilości maszyn drukarskich i pomoc w zaopatrzeniu szpitala miejskiego w leki. 11 grudnia 1981 roku, czyli tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego Miernikiewicz i Pryciak wysłali do sekretarza generalnego CGTFO regionu paryskiego telefax, w którym czytamy:"Nawiązując do waszego tlx dotyczącego przyjścia nam z pomocą w postaci leków dla naszego szpitala pragniemy poinformować, że nie wiemy, jaki dalszy bieg nabrała ta sprawa. Informowaliśmy wcześniej, że sprawami dotyczącymi transportu leków z Paryża do Polski ma się zająć przedstawiciel PLL LOT w Paryżu p. Libera. Prosimy w miarę możliwości o poinformowanie nas czy poczyniono działania w celu skontaktowania się z p. Liberą. Jednocześnie informujemy, że leki należy wysłać na adres Komisja ZakładowaNSZZ "Solidarność" przy Zespole Opieki Zdrowotnej w Starachowicach 27-200 ul. Radomska z prawem odbioru przez przewodniczącą Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" p. Aleksandrę Markowską. Z chwilą dostarczenia leków na terytorium Polski podejmiemy odpowiednie działania we własnym zakresie, aby leki te dotarły we właściwe miejsce. Prosimy również o poinformowanie nas, w jakim dniu i o której godzinie przesyłka może być wysłana z Paryża. Łączymy serdeczne pozdrowienia dla wszystkich związkowców CGTFO. Henryk Miernikiewicz - działaczNSZZ "Solidarność" w FSC Starachowice, Andrzej Pryciak - przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność" przy MPK. Prosimy o pilne powiadomienie nas o trybie podjętych działań". 
   Niestety stan wojenny sprawił, że z dostarczenia maszyn drukarskich do Starachowic nic nie wyszło. Jeżeli chodzi o leki to prawdopodobnie w roku 1982 dotarły one do starachowickiego szpitala, ale oczywiście zdelegalizowana "Solidarność" nie była o tym już poinformowana. 
   Po wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego francuscy związkowcy nie zapomnieli o Henryku Miernikiewiczu, który jak wiadomo został internowany. W mieście Bayone powstał komitet, który wspomagał rodzinę Miernikiewicza przysyłając różnego rodzaju pomoc. Francuscy przyjaciele Miernikiewicza zaoferowali jemu i jego rodzinie pomoc w wyjeździe na stałe do Francji a także pokrycie kosztów leczenia we francuskim szpitalu, gdy schorowany Miernikiewicz wyszedł z internowania. Miernikiewicz jednak do Francji nie wyjechał, chociaż jak sam przyznaje nad podjęciem decyzji długo się zastanawiał. 
   Dzisiaj, chociaż od spotkania z działaczami francuskich związków zawodowych minęło już dwadzieścia sześć lat, Miernikiewicz utrzymuje kontakty z ludźmi, których wtedy poznał i jest im wdzięczny za wszystko, co dla niego zrobili.


Jan Seweryn     


Henryk Miernikiewicz         Andrzej Pryciak

2014-07-25T19:29:08+02:00
Pt 25 Lip 2014, 19:29
Historia pewnej fabryki
Historia pewnej fabryki
(Jak oszukano 20 tysięcy pracowników FSC w Starachowicach)

 
Przed wojną
W umowie podpisanej w dniu 12 października 1920r. pomiędzy Ministerstwem Spraw Wojskowych a Zarządem Towarzystwa Starachowickich Zakładów Górniczych zdecydowano o powstaniu w Starachowicach zakładów mechanicznych. Miał to być samodzielny zakład zbrojeniowy z oddziałami zdolnymi do produkcji dział i amunicji artyleryjskiej. We Francji i Anglii zakupiono licencje na produkcję dział i pocisków, a w czeskiej "Skodzie" wyposażenie wydziału produkującego haubice 100 mm. Duża pomoc państwa, które zdecydowało o rozbudowie przemysłu w tzw. trójkącie bezpieczeństwa w widłach Wisły i Sanu spowodowało, że zakład po pewnych problemach w 1924 roku zaczął się dynamicznie rozwijać. Integralną częścią zakładów była huta, która dostarczała stali do produkcji dział i kopalnie rudy żelaza, którą przetapiano w wielkim piecu. Rozwój sytuacji politycznej i wzrost napięcia w Europie przyczynił się do rozwoju zakładu. W roku budżetowym 1934/35 rząd przyznał firmie kredyty i złożył ogromne zamówienia na działa i broń. Zakłady Starachowickie były jednym z ważniejszych przedsiębiorstw Centralnego Okręgu Przemysłowego. 

Wojna
Wybuch wojny w 1939r. spowodował przerwanie rozwoju zakładu. Niemieckie władze okupacyjne przejęły zakład i przekazały go koncernowi Herman Göring Werke, który wznowił produkcję zbrojeniową. Produkowano miedzy innymi granaty artyleryjskie, lufy do dział, części do łodzi podwodnych i myśliwców Mesershmit. Wobec pracowników zakładu okupant stosował terror i przemoc. Na porządku dziennym było bicie, aresztowania i rozstrzeliwanie. Pomimo tych szykana w zakładzie potajemnie produkowano części do pistoletów maszynowych KIS, które przekazywano do działających w górach Świętokrzyskich oddziałów partyzanckich, których dowódcą był Jan Piwnik "Ponury". W drugiej połowie 1944r. Niemcy zdecydowali o wywiezieniu do Rzeszy maszyn i urządzeń a także części załogi. Potrzebowali do tego celu około 4000 wagonów. 

Po wojnie
Po przejściu frontu już w marcu 1945r. zakład został przejęty przez państwo. Produkowano tu hamulce dla kolei i narzędzia rolnicze. Decyzją ministra przemysłu i handlu z dnia 12.01.1948r. w zakładzie uruchomiono produkcję samochodów ciężarowych STAR. Zakład otrzymał nazwę Fabryka Samochodów Ciężarowych im. Feliksa Dzierżyńskiego. Pierwsze wyprodukowane w Starachowicach samochody miały nazwę STAR 20. Później był STAR 21, 28 i 29. W 1979r. rozpoczęto produkcję STARA 266 i 244. Starachowickie STAR-y były samochodami w które wyposażona był polska armiia. W szczytowym okresie rozwoju w FSC pracowało 18 tysięcy osób a w raz z filiami liczba pracowników dochodziła do 23 tysięcy. W roku 1981 do zakładowej Solidarności" należało ponad 13 tysięcy osób (w Starachowicach). W stanie wojennym za działalność związkową internowano i aresztowano wielu pracowników FSC. 

Demokracja
Zmiany ustrojowe, które rozpoczęły się w 1989r. bardzo niekorzystnie odbiły się na starachowickiej Fabryce Samochodów Ciężarowych. Jedynym pozytywnym przejawem zmieniającej się rzeczywistości było usunięcie stojącego przed zakładowym biurowcem pomnika Feliksa Dzierżyńskiego i jego nazwiska z nazwy firmy. Zakład zaczął borykać się z problemem sprzedaży wyprodukowanych samochodów. W roku 1991 na zakładowych parkingach stały setki niesprzedanych ciężarówek. Zaczęło brakować pieniędzy na dalszą produkcję. I wtedy rząd, który był właścicielem FSC (tak jak i większości polskich przedsiębiorstw) zaczął myśleć o likwidacji zakładu. Premierem był wtedy Jan Krzysztof Bielecki a Janusz Lewandowski był ministrem przekształceń własnościowych. W prasie zaczęły pojawiać się nieprzychylne fabryce wypowiedzi z tą "że zakład zarośnie trawą", która tak bardzo zbulwersowały pracowników. Nad fabryką zawisła groźba likwidacji a w związku z tym pojawiło się widmo bezrobocia dla tysięcy pracowników firmy. Zakładowa "Solidarność", która miała informacje, że w sądzie już są złożone dokumenty na podstawie, których zostanie ogłoszona upadłość podjęła walkę o przedsiębiorstwo. Zorganizowano strajk okupacyjny, który przeszedł do historii jako najdłuższy strajk w powojennej Polsce. Trwał 33 dni. Podczas strajku prowadzone były rozmowy komitetu strajkowego z najwyższymi władzami Polski. Przyniosło to pozytywny efekt, gdyż rząd dzielił zakładowi dotacji finansowych i zobowiązał się do szukania rynków zbytu dla wyprodukowanych samochodów. Pozwoliło to na wznowienie produkcji, ale kłopoty zakładu, który w 1991r. przekształcony został w spółkę skarbu państwa STAR S.A., wkrótce znów się pojawiły. 

Wielki przekręt
W Polsce trwał proces prywatyzacji (dzisiaj zwanej złodziejską prywatyzacją). Objęła ona również starachowicką fabrykę. Rząd wyemitował akcje przedsiębiorstwa, którymi zainteresowała się między innymi firma Sobiesław ZASADA CENTRUM S.A. Rozpoczęła on za pośrednictwem firmy Elineks skup akcji od właścicieli fabryki, którymi zostali posiadacze jej długów. Wkrótce firma Zasady stała się właścicielem pakietu 28% akcji firmy. Jednak głównym właścicielem STAR-a był Skarb Państwa, który miał jeszcze 45,6% akcji. Pomniejsi akcjonariusze to: Agencja Rozwoju Przemysłu, która posiadała 8,8%, Polski Bank Rozwoju (PBR) 1,5%, inni akcjonariusze mieli w sumie 15,9% akcji. Prywatyzacja STARA miała doprowadzić do jego oddłużenia i pozyskania inwestora strategicznego, który miał zapewnić środki finansowe na odtworzenie majątku i zdolności produkcyjnych. W tym miejscu trzeba wspomnieć, że od roku 1991 w FSC a później w STAR S.A. trwały zwolnienia pracowników. Załoga topniała w oczach i pod koniec roku 1999 w zakładzie pracowało zaledwie 1200 osób. W roku 1997 na Walnym Zgromadzeniu Akcjonariuszy miała zapaść decyzja o podwyższeniu kapitału akcyjnego w spółce, ale została ona zablokowana przez przedstawiciela rządu ministra Andrzeja. Śmietanko. Podwyższeniem kapitału akcyjnego STARA zainteresowane były: firma Sobiesław ZASADA CENTRUM S.A. która zadeklarowała gotowość do powiększenie kapitału STARA o 30,5 mln. zł., (w sześciu ratach) a także konsorcjum bankowe (PBR), które było gotowe wpłacić 35,6 mln zł. (w gotówce) oraz POLMOT. Przedstawiciele rządu w wyraźny sposób forowali firmę Sobiesław ZASADA CENTRUM S.A., której jednym z akcjonariuszy był sekretarz stanu w Ministerstwie Skarbu Państwa Andrzej Pęczak. Działania rządu spotkały się ze sprzeciwem "Solidarności", która uważała, że Sobiesław ZASADA Centrum S.A. nie jest właściwym inwestorem, gdyż nie przedstawił wiarygodnego programu naprawy STARA. W zorganizowanym 26.05.1997r. wśród załogi referendum 1180 pracowników opowiedziało się przeciw Zasadzie a tylko 132 osoby było za. O ile "Solidarność" i większość pracowników firmy był przeciwko Zasadzie to Związek Zawodowy "Metalowcy", którego przewodniczącym był obecny prezydent Starachowic Sylwester Kwiecień i Związek Zawodowy Inżynierów i Techników poparli Zasadę w piśmie, jakie obydwa związki skierowały w dniu 21.05.1997r. do premiera Cimoszewicza. ZZ "Metalowcy" i ZZ IiT oraz ministerstwo prowadziły również działania, aby odwołać dyrektora przedsiębiorstwa Witolda Celebańskiego, który sprzyjał konsorcjum bankowemu PBR i firmie Iveco, która była zainteresowana wejściem do STARA. Odwołanie dyrektora nie było łatwe i powiodło się dopiero za trzecim podejściem. "Solidarność" widząc, co się dzieje skierowała pismo do Najwyższej Izby Kontroli w którym domagała się sprawdzenia prywatyzacji STARA lecz NIK żadnych działań nie podjęła stwierdzając, że nie ma ku temu podstaw. Nic nie stało już na przeszkodzie i Sobiesław ZASADA CENTRUM S.A. stał się wkrótce właścicielem większościowego pakietu (65,58%) akcji STARA. (Jest zdumiewające, że wybrany został inwestor, który zaoferował mniej korzystne dla Skarbu Państwa warunki). Jak wspomniano wcześniej plany Zasady wobec STARA były mało konkretne i jak pokazała przyszłość nigdy nie zostały wcielone w życie. Nic nie wyszło z wejścia do zakładu niemieckiej firmy Mercedes, nie nawiązano bliższej współpracy z Hyunadiem. Nie wybudowano nowoczesnej lakierni z kataforeza ani nie wdrożono do produkcji transporterów opancerzonych. Przed przejęciem zakładu przez Zasadę firma zaczęła przynosić zyski, zwiększyło się zatrudnienie, wzrosła produkcja, załoga co roku otrzymywała podwyżki płac a w 1997 roku 14-tą pensję. Z chwilą przejęcia STAR-a przez Zasadę sytuacja w zakładzie znów zaczęła się pogarszać. Doszło nawet do tego, że zaczęło brakować pieniędzy na płace dla załogi. Wyjściem z tej niedobrej sytuacji miało być wydzielenie z firmy spółek córek, które miały mieć dużą swobodę działania a tym samym miały się stać bardziej elastycznym podmiotem gospodarczym zdolnym do przetrwana w warunkach gospodarki rynkowej. Takich spółek powstało kilka min. STARPLAST, METALSTAR, UNISTAR, REMSTAR i inne. 

Akcje
W kwietniu 1988 roku Skarb Państwa zdecydował o wydaniu obecnym i były pracownikom FSC - STARA akcji zakładu należnych im się na podstawie ustawy o komercjalizacji i prywatyzacji przedsiębiorstw. Do odbioru akcji uprawnionych było około 20 tysięcy ludzi. Ilość akcji przypadających na danego pracownika (byłego i obecnego) uzależniona było od tego ile lat w zakładzie przepracował. Maksymalnie można było otrzymać 32 akcje. Wartość nominalna jednej akcji wynosiła 10 zł. Zainteresowanie akcjami było ogromne. Ludzie przyjeżdżali po ich odbiór z najodleglejszych części Polski, ale większość akcji przypadła mieszkańcom Starachowic i okolic. Podczas wydawania akcji tłumy napierały a budynek w którym akcje wydawano. Doszło nawet do tego, że emeryci wyłamali drzwi wejściowe i powybijali szyby. Każdy uważał, że staje się właścicielem akcji, których cena miała rosnąć. Niestety jak pokazała najbliższa przyszłość nadzieje te były złudne. 

Zasada sprzedaje zakład
W tym czasie zakład pogrążał się coraz bardziej. Nowy właściciel, a więc ZASADA CENTRUM, nie inwestował w firmę i nie kwapił się z wpłaceniem pieniędzy, dzięki którym "kupił" zakład. Jak ciekawostkę podam, że w kilka dni po tym jak Zasada przejął zakład sprawił on całej załodze "prezent" - każdy z pracowników otrzymał pokaźnych rozmiarów jego książkę pt. "Moje rajdy". I to było właściwie wszystko co załoga STARA dostał od "inwestora" Zasady. W listopadzie 1988 w jednej z hal fabryki rozpoczęto montaż samochodów ciężarowych MAN. Była to oczywista konkurencja dla STARA, ale nikt się tym nie interesował. W roku 1999 zarząd firmy poinformował załogę i związki zawodowe, że prowadzone są poważne rozmowy o wejściu do STARA niemieckiego koncernu MAN. Wkrótce zapadła decyzja o podziału zakładu na dwie części z których jedna - STAR TRUCKS - miała zostać sprzedana MAN-owi, a druga - Inwest STAR - miała funkcjonować jako oddzielny zakład Zasady. MAN, któremu sprzedano kilka hal produkcyjnych przejął również 907 pracowników. Pozostałych 400 pracowników pozostało w Inwest STAR-ze a część z nich miało znaleźć zatrudnienie w spółkach córkach. Inwest STAR jak i jego spółki córki miały (tak przynajmniej zapewniano pracowników) produkować dla MAN-a co gwarantowało ich przyszłość. O tym, że były to obietnice bez pokrycia przekonano się wkrótce. Spółki padały jedna po drugiej a pracownicy szli na bruk. W tym czasie wyprzedawano maszyny, urządzenia, place i hale. Ale pieniądze ze sprzedaży gdzieś się rozpływały. Jest pewne, że nie szły one na inwestowanie w zakład. W niecały rok po podziale zakładu padła ostatnia spółka. Obecnie w halach w których miała być produkcja panuje cisza. Nie ma maszyn, nie ma ludzi, nie ma produkcji. MAN który kupił znaczną część STARA po początkowych problemach (realne było zamknięcie zakładu) zupełnie zmienił profil produkcji. Obecnie w firmie, która nosi nazwę MAN STAR Trucks & Buses Sp. z o.o. produkuje się wiązki elektryczne do wszystkich typów samochodów MAN i korpusy autobusowe. W jednym z wydziałów obrabiane są części do ciężarówek produkowanych w Niemczech. Z końcem 2007 roku definitywnie zakończono montaż samochodów STAR, które były symbolem Starachowic. Ale to jeszcze nie koniec historii starachowickiej fabryki. Chociaż wydawało się, że MAN na dobre osiadł w Starachowicach to w październiku br. znaczna część zakładu, bo jego największy wydział, w którym montuje się wiązki elektryczne został sprzedany fińskiej firmie PKC Group, która z dniem 1 stycznia 2009 przekształci go w samodzielny zakład, którego będzie właścicielem. Planuje się także sprzedaż wydziału obróbki mechanicznej a także wydziału utrzymania ruchu. Powtarza się sytuacja z przed dziesięciu lat, gdy zakład był dzielony na spółki. Czym to się skończyło wiadomo. Jakby tego było mało z końcem 2008 zatrudnienie w firmie spadnie o około 300 osób. 

Nie ma winnych
Wróćmy jednak do akcji, które wydano 20 tysiącom ludzi. Jak by na to nie patrzeć to ludzie ci zostali po prostu oszukani, tak przez Zasadę jak i przez Skarb Państwa, który im te akcje wydał. Ludzie mają tego świadomość, dlatego co jakiś czas pojawiają się na ten temat informacje w lokalnej prasie, ale myślę, że jest to spowodowane tym, że lokalni politycy na niezadowoleniu społecznym chcą coś dla siebie ugrać. W zasadzie nikt poważnie nie zajął się tą sprawą. Wprawdzie usiłowali to zrobić emeryci ze Związku Emerytów i Rencistów NSZZ "Solidarność", ale efekty ich działań są mizerne, żeby nie powiedzieć żadne. W ubiegłym roku na wiadomość o aresztowaniu A. Pęczaka emeryci wystosowali doniesienie do prokuratury o popełnieniu przez Pęczaka przestępstwa przy prywatyzacji zakładu licząc na to, że prokuratura prowadząc przeciw niemu śledztwo niejako przy okazji zajmie się i sprawą STARA. Niestety ich nadzieje szybko się rozwiały po otrzymaniu pisma, które pozwolę sobie zacytować " Na podstawie art. 305 § 4 kpk zawiadamiam jako żądającego wszczęcia postępowania przygotowawczego, że w dniu 30 czerwca 2006 roku Prokuratura Okręgowa w Kielcach umorzyła śledztwo nr V Ds. 18/05/Sp w sprawie działania na szkodę Zakładów Starachowickich "STAR" S.A. w Starachowicach w okresie od kwietnia do grudnia 1997 roku w zakresie podejmowania decyzji w procesie dalszej prywatyzacji Zakładów Starachowickich "STAR" w Starachowicach - tj. o przestępstwo z art. 585 § 1 ksh - wobec stwierdzenia, iż czyn nie zawiera ustawowych znamion czynu zabronionego. Prokurator Prokuratury Okręgowej Mgr. Renata Orłowska". 

Kto za tym naprawdę stoi?
To, że Sobiesław Zasada odpowiedzialny jest za to, co się stało ze STAR-em, jak również za to, że akcje, które posiada 20 tysięcy pracowników STAR-a nie mają jakiekolwiek wartości nie podlega dyskusji, ale wydaje mi się, że jest to tylko wierzchołek góry lodowej. Myślę, że jakaś komisja Sejmowa powinna zająć się wyjaśnieniem roli, jaką odegrał Sobiesław Zasada w zniszczeniu polskiego przemysłu motoryzacyjnego samochodów ciężarowych. Należałoby wyjaśnić skąd jakiś rajdowiec miał pieniądze na to, aby kupić STARA, Jelcza, Autosana, dwa zakłady w Tczewie, Głowno i SHL w Kielcach. Należałoby zadać pytanie czy nie stały za nim zagraniczne koncerny, które dążyły do przejęcia polskiego rynku i wyeliminowania konkurencji. Jak wiadomo Zakłady w Tczewie kupili od Zasady Amerykanie, STARA kupili Niemcy a kielecką SHL Włosi. Należałoby również wyjaśnić powiązania rajdowca z najwyższymi dygnitarzami ówczesnej SLD, którzy tak jak A. Pęczak i A. Śmietanko osobiście byli zainteresowani tym, aby Zasadzie dobrze się powodziło. Na zakończenie dodam jeszcze, że istnieją uzasadnione podejrzenia, że Zasada nie wpłacił ostatniej raty za kupno STARA a jest to suma niebagatelna, bo 2,5 mln. zł.
2014-07-25T19:27:19+02:00
Pt 25 Lip 2014, 19:27
Stan Wojenny w Starachowicach
część 1
W ciemną noc grudniową

      Gdy w sobotę 12 grudnia 1981 roku Polacy kładli się spać nie podejrzewali nawet, że obudzą się już w innej Polsce. Chociaż wydawało się, że komuna jest w stanie rozkładu i nie zdoła powstrzymać zachodzących przemian to należało pamiętać, że nigdy nie zamierzała ona oddawać władzy a wprost przeciwnie jak pokazywała powojenna historia potrafiła z całą bezwzględnością walczyć o jej utrzymanie nie przebierając w środkach. Wbrew pozorom w roku 1981 komuniści nie byli bezsilni jak to się większości Polaków wydawało. Do dyspozycji mieli posłuszną armię, równie posłuszną Milicję Obywatelską (MO), ślepo oddaną Służbę Bezpieczeństwa (SB) a także tysiące agentów, szpicli i tajnych współpracowników. A co najważniejsze to przecież za wschodnią granicą był potężny Związek Radziecki. Biorąc pod uwagę wszystkie te fakty należało się spodziewać, że komuna zaatakuje. Jednak zdecydowana większość Polaków zafascynowana triumfem"Solidarności" zatraciła zdolność do właściwej oceny sytuacji. To się później zemściło bo wprowadzenie stanu wojennego odbyło się w zasadzie bez większego oporu społecznego. Społeczeństwo było po prostu kompletnie zaskoczone i w żadnej mierze nieprzygotowane do skutecznego oporu. 
W Starachowicach tak jak w całym kraju aresztowania rozpoczęły się tuż po północy 13 grudnia. Prawie jednocześnie kilkuosobowe grupy milicjantów zastukały do mieszkań najaktywniejszych działaczy starachowickiej "Solidarności". 
Edward Dajewski przewodniczący Komisji Fabrycznej NSZZ "Solidarności" w FSC był bardzo zaskoczony, gdy usłyszał kopanie do drzwi swojego mieszkania. Jeszcze bardziej był zdziwiony, gdy po ich otwarciu do mieszkania weszli milicjanci i kazali mu się ubierać. Dajewski nie miał pojęcia, że trwa stan wojenny i wieziony milicyjnym samochodem na komendę przemyśliwał, czym się mógł władzy narazić, że tak nagle został wyrwany z rodzinnego domu. 
Nie inaczej było u innego działacza "Solidarności" Andrzeja Markowskiego. Po wyjściu gości z imieninowego przyjęcia, jakie urządziła jego żona (Aleksandra) państwo Markowcy robili porządki i zamierzali kłaść się spać, gdy nagle rozległo się walenie do drzwi. Markowski początkowo myślał, że to któryś z gości wrócił, bo zapomniał czegoś zabrać. Jak gdyby dla formalności zapytał: Kto tam? Jakież było jego zdziwienie, gdy usłyszał, że to milicja i że ma otwierać drzwi. Mając na uwadze to, że w owym czasie nieodosobnione były przypadki nachodzenia przez MO i SB działaczy związkowych, które niejednokrotnie kończyły się pobiciem Markowski ani myślał otwierać. Kazał żonie wyjść na balkon i krzyczeć "ratunku" a sam uzbrojony w toporek zamierzał bronić się przed napastnikami. Widząc jednak, że drzwi zaczynają się poddawać zablokował je toporkiem. Wtedy napastnicy nie mogąc dostać się do środka zaczęli walić w drzwi stalowym łomem. W drzwiach pojawiły się dziury. Niewiele brakowało by skończyło się to tragicznie, bo łom o mało, co nie przebił córki Markowskiego, która trzymała drzwi plecami. Widząc, co się dzieje Markowski już się nie bronił, lecz czekał na to, co będzie dalej. Nie musiał czekać długo, bo osłabiona waleniem łomem dolna część drzwi kopnięta przez któregoś z napastników wpadła do środka. Przez tę dziurę milicjanci wdarli się do mieszkania. 
Gdy Henryk Miernikiewicz 12 grudnia 1980r. szedł do pracy na nocną zmianę nawet nie przypuszczał, że nie prędko wróci do domu. Siedząc na dyżurce hydraulików gdzie pełnił dyżur niczego nie podejrzewał, gdy około godziny drugiej zadzwonił telefon, aby przyszedł na wartownię naprawić pęknięty kaloryfer. Do kaloryfera nie poszedł jednak Miernikiewicz, lecz drugi z hydraulików, w którego rejonie "awaria" się znajdowała. Wkrótce na dyżurce pojawił się komendant straży przemysłowej a po chwili do pomieszczenia wpadło czterech milicjantów, którzy rzucili się na Miernikiewicza zakuli go w kajdanki i w roboczym ubraniu powlekli do milicyjnej "suki". 
Jacek Sadowski, rzecznik prasowy Komisji Fabrycznej NSZZ "Solidarność" w Fabryce Samochodów Ciężarowych a zarazem redaktor kilku gazetek związkowych, około godziny 24-tej odprowadził teściową na pociąg na stację i wrócił do domu po około 30 minutach. Wraz z żoną zamierzali obejrzeć film, który właśnie leciał w telewizji, ale nagle niespodziewanie program został przerwany. Sadowski pomyślał natychmiast, że jest to celowe działanie komuny, ale nie wiedział, czemu by to miało służyć. Nie miał jednak czasu, aby się nad tym zastanawiać, bo na klatce schodowej usłyszał tupot podkutych butów. Od razu pomyślał, że idą po niego. Wyjrzał przez wizjer i zobaczył kilka milicyjnych mundurów. Wraz z matką zatarasowali drzwi szafą a w tym czasie żona przez balkon wzywała pomocy. Milicjanci widząc, że nie zostaną do mieszkania wpuszczeni zabrali się za wyważanie drzwi. Sadowski oceniając sytuację doszedł do wniosku, że nie ma szans na ucieczkę (mieszkał na trzecim piętrze) jak również to, że drzwi długo nie wytrzymają zdecydował się na odsunięcie szafy i wpuszczenie milicjantów do mieszkania. Okazano mu nakaz internowania i coś o stanie wojennym i poprowadzono do milicyjnego samochodu. Nie wiedząc z czym kojarzy się stan wojenny Jacek Sadowski był przekonany, że jest wojna i że "ruscy" wkroczyli do Polski. 
Jerzy Nobis, który w Prezydium Komisji Fabrycznej NSZZ "Solidarność" w FSC zajmował się organizowaniem wszelkiego rodzaju akcji prowadzonych przez Związek (w tym strajków) a ponadto był człowiekiem, który dbał o właściwe funkcjonowanie Związku w tym czasie przebywał na szkoleniu związkowym, które odbywało się Bocheńcu pod Kielcami. Było tam wielu związkowców z całego województwa kieleckiego. Oprócz Nobisa w szkoleniu udział brał także inny członek Komisji Fabrycznej NSZZ "Solidarność" w FSC Krzysztof Nowak. Tuż przede północą w telewizorze pokazał się generał Jaruzelski ze swoim przemówieniem o wprowadzeniu stanu wojennego. Związkowcy zupełnie nie wiedzieli, o co chodzi, ale niedane im było długo zastanawiać się nad tym, co się dzieje, bo na korytarzach rozległ się tupot ciężkich butów. To milicjanci, którzy wcześniej gęstym kordonem otoczyli budynek wdarli się do jego środka i zaczęli wyprowadzać związkowców z pokoi do milicyjnych samochodów. 
Aleksander Paniec w sobotni wieczór hucznie obchodził swoje imieniny. Przyjęcie imieninowe miało się już ku końcowi, gdy chwilę po godzinie 24 do domu wtargnęli milicjanci i zabrali solenizanta tak jak stał w kapciach i koszuli do milicyjnego samochodu i powieźli na komendę MO. Razem z Pańcem internowano będącego uczestnikiem imprezy Edwarda Imielę. 
Tomasz Ofman szef starachowickiej delegatury NSZZ "Solidarność" uniknął aresztowania w dniu 13 grudnia tylko, dlatego, że nie było go w domu. Gdy rano dowiedział się, że jest stan wojenny nie wrócił już do domu, ale przez trzy dni ukrywał się u rodziny i zastanawiał się, co ma robić dalej. Po długich przemyśleniach doszedł do wniosku, że nie ma innego wyjścia z sytuacji jak tylko podzielić los innych działaczy "Solidarności". Wrócił więc do domu i czekał, co się będzie działo dalej. Nie musiał długo czekać, bo wkrótce zjawiła się milicja z nakazem internowania. Tak szybkie pojawienie się milicji pozwala przypuszczać, że dom był pod obserwacją jakiegoś szpicla, który musiał mieszkać w bardzo bliskiej odległości. 
Leszek Nowak przewodniczący "Solidarności" w Zakładzie Transportu Samochodowego również nie został aresztowany 13 grudnia a to prawdopodobnie z powodu nieaktualnych danych dotyczących jego adresu zamieszkania znajdujących się w milicyjnych kartotekach. Można tak przypuszczać gdyż grupa, która miała go aresztować zjawiła się pod starym adresem. Tymczasem Nowak mieszkał już gdzie indziej. Nie czekając aż milicja ustali nowy jego adres opuścił mieszkanie i postanowił nie wracać dopóki sytuacja się nie wyjaśni. 
13 grudnia internowano jeszcze Michała Pytlarza, Stanisława Szczygła, Annę Szlapę doktora Jerzego Purskiego (będącego po dwóch zawałach) i Jozefa Wikierskiego. 
Milicyjne samochody krążyły po mieście i przewoziły aresztowanych na komendę Milicji Obywatelskiej. Wzmocniony patrol pojawił się także w budynku ZDK, w którym mieściła się starachowicka Delegatura NSZZ "Solidarność". Sprawozdanie z tej akcji jeszcze tego samego dnia sporządził popr. Józef Wójcik
Starachowice dn. 13.12.1981     

Tajne specjalnego znaczenia     
Egz. Pojedynczy     

Notatka służbowa
W dniu 13.12. br. zgodnie z poleceniem służbowym udałem się wraz z por. A. Suwarą i ppor. A. Mazurem oraz st. sierż. W. Łyżwińskim i sierż. J. Kwietniem do siedziby delegatury"Solidarność" w Starachowicach. Delegatura była zamknięta. Zastano kierownika ZDK FSC w Starachowicach B. Kolbusa któremu wydałem polecenie nie wpuszczać nikogo do budynku ZDK które to plecenie przekazał dozorcy. Około 1.00 B. Kolbus opuścił m. pracy. Obserwacja z ukrycia budynku ZDK nie przyniosła żadnych rezultatów. Nikt nie próbował dostać się do budynku. O godz. 2-ej udaliśmy się w drogę powrotna do KMMO. Po drodze spotkaliśmy grupę pod d-ctwem por. K. Dudy z która udałem się do Zakładu Metalurgicznego, gdzie dokonaliśmy zatrzymania H. Miernikiewicza. 
Po wykonaniu powyższych czynności wróciłem do KMMO w St-wicach.

St. insp. Wydz. III A     
popr. J. Wójcik     

Akcja została przeprowadzona sprawnie i czołowi starachowiccy działacze "Solidarności" znaleźli się na komendzie starachowickiej MO. Dalsze ich losy w drugiej części artykułu. 

Część 2 
W komunistycznym więzieniu

Jak pamiętam z pierwszej części artykułu starachowiccy działacze"Solidarności" zostali w nocy 13 grudnia 1981 roku aresztowani i przewiezieni na komendę Milicji Obywatelskiej (MO). Tam wszyscy zostali dokładnie zrewidowani a wszystko, co przy nich znaleziono trafiło do milicyjnego depozytu. Wyrwani w środku nocy ze swoich domów byli przesłuchiwani, ale nie wszyscy (na przykład Jacek Sadowski) odpowiadali na zadawane im pytania. Trudno określić ile to wszystko trwało, ale pewnie nie więcej niż dwie trzy godziny. Po dokonaniu tych czynności więźniowie zostali wyprowadzeni z cel i poprowadzeni za budynek komendy MO gdzie stały zaparkowane dwie milicyjne nyski. Polecono im zająć miejsca w samochodach i powieziono w nieznanym kierunku. Była ciemna mroźna noc. Szyby w samochodach były pozamarzane, więc nie sposób było nawet stwierdzić, w którym kierunku samochody jadą. Więźniowie starali się po odgłosach z zewnątrz i po zachowaniu aut odgadywać kierunek jazdy. Pierwszym znakiem, który trochę rozjaśnił im sytuację był przejazd przez tory kolejowe w Starachowicach Zachodnich. Wiedzieli więc, że jadą na południe. Teraz uważnie starali się wyczuć czy samochody skręcą w lewo czy w prawo. Wyczuli, że skręciły w prawo. Wydedukowali, że jadą do Kielc. Niektórzy obawiali się, że mogą być wiezieni do Związku Radzieckiego "na białe niedźwiedzie", dlatego trochę odetchnęli, gdy stwierdzili, że jadą na zachód. Ten trochę polepszony nastrój wkrótce jednak minął, bo po kilkudziesięciu kilometrach jazdy samochody stanęły w lesie pod Kielcami. Chyba wszyscy byli przekonani, że tu ich podróż dobiegnie końca znali, bowiem komunistyczne metody i wiedzieli, że dla nich zamordowanie człowieka nie stanowiło większego problemu. Samochody stały w środku lasu a grozę sytuacji potęgowały rozmowy milicjantów, jakie prowadzili oni przez krótkofalówki. Wiele osób modliło się i pewnie żegnało się z życiem. Na szczęście po około piętnastu minutach samochody ruszyły w dalszą drogę. Nad ranem, gdy już się nieco zaczęło rozwidniać podjechały pod bramę więzienia na kieleckich Piaskach. Podobnie jak wiezieni ze Starachowic działacze"Solidarności" myślał wieziony z innego kierunku, ale także przez las Jerzy Nobis. On też znał komunistyczne metody, bo przesiedział za działalność opozycyjną, ale pod sfabrykowanymi zarzutami całe pięć lat. Bał się, że samochody mogą skręcić w las a oni po prostu zostaną zastrzeleni. Odetchnął dopiero, gdy dojechali do kieleckiego więzienia na Piaskach. Tu muszę powiedzieć, że obawy aresztowanych nie były wcale przesadzone. Znając powojenną historię można było podejrzewać, że komuniści mogą się zdecydować na definitywne pozbycie się swoich przeciwników politycznych. Trzeba także pamiętać, że w okresie stanu wojennego wielu działaczy zostało skrytobójczo zamordowanych. Pamiętam, że wiele osób tuż po wprowadzeniu stanu wojennego mówiło, że ci, których milicja wywiozła w niewiadomy kierunku już więcej do domów nie wrócą. 
W wiezieniu na Piaskach ruch był duży. Co raz to podjeżdżały nowe samochody i przywoziły kolejnych internowanych. Umieszczani byli oni w oddzielnym bloku, który był dla nich specjalnie opróżniony z więźniów kryminalnych. Nastawienie zarówno milicjantów jak i strażników więziennych było wręcz wrogie gdyż już od wielu miesięcy byli oni utwierdzani w przekonaniu, że "Solidarność"będzie mordować komunistów w tym także tych, którzy im służą. Przedstawiano im nawet listy osób przeznaczonych do zgładzenia. Tak indoktrynowani uwierzyli w to, co im wmawiano i byli przekonani, że przywieziono im groźnych bandytów, którzy mieli mordować nie tylko ich samych, ale i ich rodziny. Dopiero po wielu dniach, gdy w bezpośrednich kontaktach okazało się, że to nie są żadni bandyci, ale oddani sprawie patrioci stosunek strażników do więźniów zdecydowanie się zmienił. Oczywiście były również takie przypadki, że ten czy tamten "klawisz" niczego nie zrozumiał i do końca pobytu "umilał" więźniom życie. 
Tuż po przywiezieniu do więzienia związkowcy byli ponownie podani procedurze spisywania danych a później kierowani do cel. Internowanych umieszczano w celach w taki sposób, aby wzajemnie się nie znali. Jak twierdzi większość z nich w każdej celi umieszczany był "kapuś", który był więźniem kryminalnym i którego zadaniem było donoszenie władzom więziennym wszystkiego, o czym aresztowani rozmawiali. Niektórych "kapusiów" udało się nawet zdemaskować. Po kilku dniach rozpoczęło się wzywanie na przesłuchania, podczas których niektórych starano się skłonić do współpracy oferując za to szybkie zwolnienie z więzienia. Namawiano także do podpisania tak zwanej "lojalki", w którym to dokumencie więzień zobowiązywał się do zaniechania jakiejkolwiek działalności opozycyjnej. Podpisanie "lojalki" było przepustką na wolność. Niektórzy z "okazji" tej skorzystali, ale zdecydowana większość nie zamierzała niczego podpisywać. 
Jak mówią osoby, które wtedy były internowane przesłuchania w zasadzie niczego nie miały wyjaśniać, gdyż funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa (SB) doskonale o wszystkim wiedzieli ze szczegółami włącznie. Świadczy to o tym, że "Solidarność" w okresie legalnej działalności została dogłębnie rozpracowana. 
W czasie, gdy internowani powoli oswajali się z więzienną rzeczywistością ich rodziny przeżywały koszmar. Spowodowane to było między innymi tym, że zupełnie nie wiadomo było, co stało się z ich bliskimi. Nikt nie poinformował ich gdzie przebywają, co się z nimi dziej, jaka będzie ich przyszłość, nie mówiąc już o możliwości zobaczenia się z nimi. Niepewność ta trwała prawie do Świąt Bożego Narodzenia. Wtedy właśnie odbyły się pierwsze widzenia. 
Po wprowadzeniu stanu wojennego w wielu krajach Europy Zachodniej odbywały się potężne manifestacje, podczas których potępiano komunistyczną dyktaturę Jaruzelskiego, żądano zniesienia stanu wojennego i zwolnienia internowanych. Z dokumentów IPN wynika, że jedna z takich manifestacji odbyła się już 13 grudnia pod Konsulatem PRL w Paryżu. Ponadto telewizja francuska prezentowała materiały dotyczące "Solidarności" a wśród nich był program, w którym pokazano Henryka Miernikiewicza, gdy gościł on we Francji wraz z grupą działaczy"Solidarności" we wrześniu 1981 roku. O tym, co się działo w tym czasie we Francji SB wiedziała z rozmowy, jaka została przeprowadzona z jedną z osób, które z Francji wróciły. Tu trzeba dodać, że powrót z Zachodu do Polski, w której trwał stan wojenny była czymś niezwykłym. Z reguły osoby, które były wtedy za granicą pozostawały i prosiły o azyl polityczny.
Radom dnia 24 lutego 1982r     
Naczelnik Wydziału 1
Wydział Paszportów MSW
w Warszawie

Meldunek Specjalny Nr 5/82
do. (dotyczy) manifestacji pod Konsulatem PRL w Paryżu 
oraz udzielonego wywiadu przez ob. (obywatela) polskiego w telewizji francuskiej.

I. Źródło informacji
Rozmowa sondażowo-rozpoznawcza z ob. Metto Krystyna z d. Stępień c. Antoniego i Marianny Grabowiec ur. 10.8.1924r. w Trzebień, mężatka, wykształcenie podstawowe, członek PZPR, rencistka, zam. Radom ul. Sandomierska 16 m. 63.

II. Treść meldunku
Po powrocie z czasowego pobytu we Francji przeprowadzono rozmowę sondażowo-rozpoznawczą z ob. Metto Krystyną, która przekazała następującą informację: 
Po ogłoszeniu stanu wojennego w Polsce w dniu 13.12.1981r pod Konsulatem PRL w Paryżu były przeprowadzone manifestacje zorganizowane przez Polonię i turystów polskich przebywających tam czasowo. Oszacowała, że było ich tam ok. 5 tys. osób. Wykrzykiwali oni szyderczo pod adresem rządów Polski i ZSRR. Tłum ten został rozpędzony przez policję francuską w ciągu 10 minut tak, że po nim zostały tylko części garderoby. Zajście pod polską ambasadą było pokazywane w telewizji francuskiej. Po Nowym Roku /dokładnie nie pamięta/ telewizja francuska przeprowadziła wywiad z dwoma osobami z Polski, które jak podano przyjechały w miesiącu lipcu 81 turystycznie do Francji. Osoby te, to kobieta o nazwisku najprawdopodobniej DAL oraz mężczyzna /bdb/ który rzekomo jak podano na stałe zamieszkuje w Starachowicach. Wywiad został przeprowadzony w języku polskim. Podczas prowadzonego wywiadu kobieta m.in. stwierdziła, że polscy komuniści mordowali działaczy"Solidarności" kładąc ich pod pociągi na tory kolejowe. Wypowiadała się poza tym bardzo negatywnie o ustroju PRL. Z wypowiedzi mężczyzny pamięta jedynie takie stwierdzenie, iż nie mógł otrzymać paszportu na wyjazd za granicę. Otrzymał zgodę na wyjazd po pięciu dniach głodówki. Z wypowiedzi Metto wynika, iż wszyscy Polacy wrócili do kraju.


Przedsięwzięcia
Kopię Meldunku Specjalnego przesłać do Wydziału Paszportów KWMO w Kielcach celem służbowego wykorzystania.

Naczelnik     
Wydziału Paszportów     
KWMO w Radomiu     
mjr mgr Roman Garbacz     

Mężczyzna to: Miernikiewicz Henryk s. Józefa i Franciszki ur. 2.04.1937r Adamów zam. Michałów 281, działacz"Solidarności" - wyjechał do Francji na zaproszenie tamtejszych związków zawodowych. W dn. 13.12.1981r został internowany gdzie na odosobnieniu przebywa do chwili obecnej. Zastrzeżenie Z-42/81 wniesione jest prze Wydz. III "A" KWMO w Kielcach. Kobieta o której mowa jest nam nie znana.
Kpt. Chmielewski W     
Losy starachowickich działaczy "Solidarności" internowanych 13.12.1981r. były różne. Jedni wkrótce opuścili więzienie, ale inni spędzili w nim długie, długie miesiące. Przed Świętami Bożego Narodzenia w domu byli już: Edward Imiela, Stanisław Szczygieł, Józef Wikierski, Jerzy Purski i Anna Szlapa. 20 stycznia 1982 roku więzienie opuścił Tomasz Ofman. Edward Dajewski i Andrzej Markowski zwolnieni zostali 29 kwietnia. Prawdopodobnie wtedy zwolniono także Michała Pytlarza i Krzysztofa Nowaka. Henryk Miernikiewicz opuścił więzienie 6 maja. Jacek Sadowski i Aleksander Paniec wyszli pod koniec lipca. Najdłużej, bo aż do połowy listopada internowany był Jerzy Nobis, którego jak z tego wynika, komuna uznała za szczególnie niebezpiecznego.
2014-07-25T19:26:13+02:00
Pt 25 Lip 2014, 19:26
Stół okrągły czy kanciasty?
Pod koniec roku 1988 w salce katechetycznej przy kościele Wszystkich Świętych u księdza Jędry zaczęły odbywać się półjawne spotkania działaczy starachowickiej "Solidarności". Spotkania te były dziwne. Po pierwsze, dlatego, że mógł na nie przyjść każdy, kto chciał i nikt nikogo nie pytał, kim jest, dlatego jest więcej niż pewne, że przychodzili na nie także funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa. Po drugie "Solidarność" była wtedy organizacją nielegalną a chociaż o tym, że się owe zebrania odbywają wiedzieli wszyscy a więc także milicja to nigdy nie zostały one zakłócone a nikt z ich uczestników nie został aresztowany. Z dzisiejszego punktu widzenia i stanu obecnej wiedzy należy przypuszczać, że na te nielegalne - z punktu widzenia komunistycznej władzy - działania było przyzwolenie. 
W kraju po majowych i sierpniowych strajkach czuło się spore poluzowanie śruby. Mało tego. Rozpoczęły się spotkania opozycji związanej z Lechem Wałęsą z przedstawicielami komunistycznej władzy, podczas których rozmawiano o spotkaniu "okrągłego stołu" między władzą i opozycją. Ze strony komunistycznej główną rolę w tej sprawie grał odpowiedzialny za zbrodnie stanu wojennego generał Czesław Kiszczak. Dzisiaj wiadomo, że znaczna część tych spotkań była niejawna a ze strony opozycyjnej brali w nich udział bardzo ugodowi przedstawiciele tego środowiska z często postkomunistycznym rodowodem. Zanim 6 lutego 1989 roku rozpoczęły się obrady Okrągłego Stołu zamordowani zostali dwaj księża znani z działalności patriotycznej ks. Stefan Niedziela (21 stycznia) i ks. Stanisław Suchowolec (30 stycznia). Nikt nie miał wątpliwości, że dokonali tego funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Dzisiaj można powiedzieć, że mordując tych kapłanów komunistyczna władza dawał opozycji sygnał, że ma siłę, której może użyć gdyby obrady okrągłostołowe przybrały niekorzystny dla niej przebieg. Miało to również skłonić mniej uległych opozycjonistów, których niewielka część jednak w obradach uczestniczyła, aby byli jak to się obecnie mówi bardziej elastyczni. Obrady Okrągłego Stołu zakończyły się 5 kwietnia 1989 r. W trzy miesiące później (10 lipca) zamordowany został ksiądz Sylwester Zych a 19 lipca Zgromadzenie Narodowe głosami opozycji wybrało na prezydenta generała Wojciecha Jaruzelskiego, który ma na rękach krew nie tylko ofiar stanu wojennego. Dla mnie jest oczywiste, że te dwa wydarzenia mają ze sobą ścisły związek. 

Dzisiejszy stan wiedzy o Okrągłym Stole i powodach, dla których on się w ogóle odbył pozwala przypuszczać, że była to staranie przygotowana przez Służbę Bezpieczeństwa akcja, za którą najprawdopodobniej stała sowiecka KGB. Jej celem była transformacje ustroju komunistycznego w sterowaną i kontrolowaną przez komunistów tzw. demokrację. Głównie chodziło o zachowanie przez komunistów władzy i wpływów, przejęcie przez nich majątku narodowego, uniknięcie odpowiedzialności za zbrodnie i przerzucenie na opozycję odpowiedzialności za skutki transformacji gospodarczej. Nie bez znaczenia w całej sprawie jest dobór uczestników obrad Okrągłego Stołu. Do obrad dopuszczenie zostali wyłącznie ci, którzy byli skłonni wejść z komunistami w alianse. Ci, którzy mieli na komunizm i na układy z komunistami radykalne poglądy do obrad nie zostali dopuszczeni. Byli to między innymi przywódca Solidarności Walczącej Kornel Morawiecki, legendarna Anna Walentynowicz, Andrzej Gwiazda i inni. Szczególnymi względami i wpływami cieszyli się byli komunistyczni działacze tacy jak Bronisław Geremek, Jacek Kuroń a także były poseł z rekomendacji PAX-u Tadeusz Mazowiecki. Niepoślednią rolę grał Adam Michnik, o którego pochodzeniu a także historii jego rodziny niewielu wtedy wiedziało. Trzeba dodać, że wśród opozycjonistów byli także tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa. 
Dzisiaj wokół Okrągłego Stołu narosło wiele legend, z których główna głosi, że "Solidarność" obaliła komunizm. Legendę tę powtarzają nie tylko ci, którzy uczestniczyli wtedy w okrągłostołowych obradach po stronie opozycji, ale także?sami komuniści. Jak na tym obaleniu wyszła "Solidarność" nie muszę chyba nikogo przekonywać powiem tylko, że to właśnie ludzie "Solidarności" stali się ofiarami przemian gospodarczych, społecznych i politycznych a na dodatek na Związek spadło niezadowolenie społeczne spowodowane negatywnymi skutkami tych przemian. Stało się dokładnie tak jak to zaplanowali i przewidzieli komuniści. Mając powyższe na uwadze trzeba sobie jasno powiedzieć, że "Solidarność" została z całą premedytacją wykorzystana przez komunistów do ich przepoczwarzenia się w demokratów i ustroju socjalistycznego w demokrację. Tak "demokraci" jak i "demokracja" była taka, jaką sobie oni zaplanowali. Wiele osób po stronie "Solidarności" zaangażowało się w te przemiany kierując się szlachetnymi pobudkami, ale nie mając świadomości tego, że uczestniczą w wielkiej mistyfikacji, której wkrótce nie tylko "Solidarność", ale także oni sami staną się ofiarami.
2014-07-25T19:25:16+02:00
Pt 25 Lip 2014, 19:25
Z Akt IPN Adama Krupy
Cz. 1 - Strajk w wydziale S7
Rok 1980 był rokiem, w którym wybuchły w Polsce strajki, które przybrały ogromne rozmiary i doprowadziły do zmian w polskiej rzeczywistości. Pierwsze strajki wybuchły w lipcu w Lublinie i zakończyły się sukcesem strajkujących. Następne, które w zasadzie ogarnęły całą Polskę rozpoczęły się w sierpniu w Stoczni Gdańskiej. Chociaż Starachowice nie zapisały się w historii strajkowej roku, 1980 bo żadne strajki w naszym mieście nie miały miejsca to jednak zdarzył się wyjątek. Otóż w Fabryce Samochodów Ciężarowych (FSC) na wydziale S7 doszło do krótkiego strajku w dniu 30 sierpnia tuż przed podpisaniem porozumień gdańskich. O tym, jaki był przebieg wydarzeń tego dnia można się dowiedzieć czytając akta IPN. Jak nietrudno się domyślić fakt strajku został przez kierownictwo wydziału i dyrekcję zakładu zgłoszony do starachowickiej Służby Bezpieczeństwa, która jeszcze w tym samy dniu podjęła śledztwo. Tu trzeba dodać, że w tamtym czasie wszelkie strajki były nielegalne, dlatego ich uczestnicy byli ścigani przez komunistyczne służby specjalne. Sprawą strajku w wydziale S7 zajął się oficer Służby Bezpieczeństwa podporucznik Adam Mazur, który jeszcze tego samego dnia, ale już po zakończeniu strajku przeprowadził rozmowę z kierownikiem wydział Andrzejem Machowskim. Działający w wydziale szpicle pisali raporty, w których opisywali przebieg strajku i wskazywali osoby, które nim kierowały. To właśnie z tych raportów wyłania się obraz tego, co działo się w wydziale S7. Na podstawie dokumentów, które znajdują się w teczce pracownika wydziału S7 Adama Krupy udostępnionej mu przez IPN można dość dokładnie odtworzyć to, co się wtedy działo. 
W swojej notatce ze spotkania z KO (kontakt operacyjny) "JS" ppor. Mazur pisze: " W dniu 30.08.1980r pracownicy wydziału S7 po wyjściu z szatni zaczęli około 6,45 przystępować do pracy na poszczególnych placówkach. Około godziny 7.00 KO zauważył, że na placówce wałów korbowych pracownicy nie włączając maszyn zaczęli gromadzić się przy jednej z maszyn rozmawiając o czymś i gestykulując. Widząc to mistrz placówki Ryszard Rybczyński podszedł do nich i zaczął z nimi rozmawiać. KO nie słyszał treści rozmowy, ale jak się później dowiedział Rybczyński w ostrych słowach zwrócił się do pracowników, aby się nie "obijali" i zaczęli wreszcie pracować. Dygas Bogusław wytaczacz na tej placówce stwierdził wówczas, że nikt mu tu nie będzie rozkazywał a następnie podszedł do swojej obrabiarki i wyłączył ją a następnie po przyjściu do zebranych stwierdził, że nie będą pracować, bo chcą przedstawić kierownictwu wydziału postulaty. Mimo nakłaniania przez mistrza Rybczyńskiego do pracy nie przystępowali. Wszyscy pracownicy z placówki zaczęli wyłączać maszyny. Widząc zamieszanie na placówce wałów korbowych pracownicy innych placówek zaczęli wyłączać maszyny pytając, o co chodzi. Wówczas Tarasiuk Aleksander oświadczył, że należy przerwać pracę i spisać postulaty do dyrekcji. Około godz. 7.30 załoga wydz. S7 (ok. 180) osób przerwała pracę. (...) Powiadomiony o sytuacji kierownik wydziału zaczął nakłaniać do podjęcia pracy twierdząc, że jeżeli ktoś ma jakieś postulaty to niech się do niego zgłosi" Oczywiście pracownicy nie zgodzili się na to i w dalszym ciągu nie podejmowali pracy. Rozeszli się jednak na swoje placówki, aby spisać postulaty. Były to głównie postulaty płacowe, ale były i te dotyczące warunków socjalnych. Podjęto również decyzję o zamknięciu bram wydziału i nie wpuszczaniu nikogo na halę. W dalszej części raportu ppor. Mazur opierając się na relacji swojego informatora pisze: "W czasie pisania postulatów między poszczególnym placówkami chodził Tarasiuk Aleksander wraz z Doboszem Januszem i Krupą Adamem, którzy pomagali w redagowaniu postulatów. Pisanie postulatów przeciągało się i około godziny 12.00 zaczęli przychodzić pracownicy II zmiany, którzy byli wpuszczani na teren wydziału jednocześnie stojący przy bramie robotnicy informowali ich o sytuacji zaistniałej na wydziale. (...) Około godziny 14.00 Tarasiuk, Krupa, Dygas i Dobosz zaczęli zbierać postulaty informując jednocześnie, że zażądają przyjścia na wydział dyrektora. Następnie Tarasiuk, Krupa i Dobosz udali się do kierownika wydziału wraz z zebranymi postulatami". Około godziny 15.00 na wydział przyszedł dyrektor Bado, który udał się do biura kierownika wydziału, u którego przebywali delegaci strajkujących. Około godziny 16.00 Tarasiuk, Krupa i Dobosz wyszli z biura kierownika i poinformowali kolegów, że postulaty zostały przyjęta a odpowiedź na nie pracownicy otrzymają na zebraniu załogi, które odbędzie się w dniu 3 września. O godzinie 16.30 zmiana II podjęła pracę a pracownicy zmiany I którzy przebywali jeszcze na wydziale udali się do domów. Chociaż uczestnicy strajku byli dobrej myśli, co realizacji swoich postulatów to jednak nie wiedzieli, że Służba Bezpieczeństwa prowadzi w sprawie strajku intensywne śledztwo. Ppor. Mazur odbył w dniu 7 września spotkanie szpiclem (KO "KK") a w notatce z tego spotkania napisał: "(...) KO "KK" przekazał mi podczas spotkania informację, że według jego spostrzeżeń przerwa w pracy, która miała miejsce, w wydz. S7 w dniu 30.08.1980r była przygotowywana wcześniej. KO "KK" zauważył, że od kilku dni w szatni przed pracą i po pracy często rozmawiali ze sobą Tarasiuk Aleksander, Krupa Adam, Dygas Bogusław, Bado Marian a także Dobosz Janusz. KO nie zna treści rozmów, jednak stwierdził, że wcześniej w/w ze sobą nie kontaktowali się. Jak się później okazało w/w byli najaktywniejszymi uczestnikami przerwy w pracy." Za udział w strajku nikt nie poniósł jakichkolwiek konsekwencji, bo jak wiadomo 31 sierpnia 1980 roku podpisano porozumienie w Gdańsku, w którym przyznano pracownikom prawo do strajku i do tworzenia niezależnych od komunistycznej władzy niezależnych związków zawodowych. W krótkim czasie w wydziale S7 tak jak i w innych wydziałach FSC powstał tymczasowy komitet założycielski NSZZ "Solidarność" a na jego czele stanął jeden z najaktywniejszych uczestników strajku w dniu 30 sierpnia Adam Krupa. W dniu 29 października Adam Krupa został wybrany tymczasowym przewodniczącym Komisji Wydziałowej. Pełnił on tę funkcję do wyborów, które odbyły się w dniu 5 stycznia 1981. Wtedy został wybrany na przewodniczącego Komisji Wydziałowej, którą to funkcję pełnił do wprowadzenia stanu wojennego. 

Cz. 2 - Zemsta przyszła później
Najbardziej aktywni uczestnicy strajku w wydziale S7 zaangażowali się w tworzenie "Solidarności". Adma Krupa został przewodniczącym Komisji Wydziałowej i wszedł w skład Komisji Fabrycznej NSZZ "Solidarność" w FSC. Myliłby się jednak ten kto by myślał, że komunistyczne służby specjalne zapomniały o tych którzy wszczęli strajk w S7. Chociaż Związek działał legalnie to jednak jego przywódcy byli bacznie obserwowani przez wydziałowych i zakładowych szpicli i agentów od których w FSC aż się roiło a to z racji tej że zakład był pod szczególną "opieką" zarówno SB, MO a najpewniej i wojskowych służb wywiadowczych gdyż firma produkowała na rzecz polskiej armii. W dniu 29 października 1980 roku ppor. A. Mazur sporządził notatkę z rozmowy ze szpiclem KO (Kontakt Operacyjny) o ps. "SG". "KO poinformował mnie, że w dniu 27.10.1980r. na świetlicy wydziału S7 odbyło się zebranie załogi tego wydziału w celu zadeklarowania załogi w nowym ruchu związkowym. Termin zebrania ogłoszony był na wydziałowej tablicy ogłoszeń, lecz nie sygnowany przez nikogo. Zebranie odbyło się około godziny 14.30. Termin zebrania uzgadniał z kierownikiem wydziału Machowskim Adam Krupa. Zebranie prowadził Edward Imiela pracownik Zakładu Narzędzi FSC i jeden z inicjatorów powstania tego związku w FSC". (...) "Następnie Imiela zaproponował aby spośród siebie pracownicy wybrali kilka osób które były by tymczasowymi przedstawicielami wydziału. Zgłoszeni zostali Adam Krupa, Dygas Bogusław, Kutera Piotr, Garbacz Andrzej, Barbara Zarychta, Jeziorski Adam". Jak widzimy SB poprzez swoich szpicli obserwowało to co się w wydziale S7 działo. Kolejna notatka ppor. Mazura dotycząca rozwoju "Solidarności" w tym wydziale pochodzi z dn. 6.01.1981r. "KO poinformował mnie, że w dniu 5.01.1981r. odbyło się na wydziale S7 zebranie wyborcze Komisji Wydziałowej NSZZ "Solidarność". Zebranie prowadził Jacek Sadowski z Zakładu Narzędzi FSC jeden z założycieli NSZZ "Solidarność" w FSC. Przewodniczącym Komisji Wydziałowej został Adam Krupa tak jak zresztą było przewidywane". Następna notatka dotycząc wyborów w S7 pochodzi z 9.01.1981r. Tym razem szpicel TW (Tajny Współpracownik) ps. "Czarny" meldował ppor. Mazurowi: "Zgodnie z zadaniami przekazanymi mi do realizacji informuję, że w miejsce tymczasowych reprezentantów załogi wydz. S7 w dniu 5.01.1981r. wybrana została Komisja Wydziałowa NSZZ "Solidarność". Do "Solidarności" na wydziale S7 należy około 200 osób. Skład Komisji jest podobny jak skład tymczasowych reprezentantów a mianowicie: Krupa Adam - przewodniczący, Kupczak Andrzej - v-ce przewodniczący, Rut Jan, Poński Józef, Zborowski Józef, Niewczas Stefan, Zając Jan, Kucharska Mariola, Śmigielski Mieczysław". 
Stan wojenny uderzył w działaczy "Solidarności" 13 grudnia 1981 roku. W FSC internowano cały zarząd Związku a z działaczami szczebla wydziałowego rozprawiano się bezwzględnie zastraszając ich i przenosząc do pracy na inne wydziały. W dniu 4 stycznia 1981 r. ppor. A Mazur przeprowadził z Adamem Krupą rozmowę ostrzegawczą której celem było: "Skłonienie rozmówcy do zaniechania wrogiej lub szkodliwej działalności oraz nakłonienie go do przestrzegania porządku prawnego PRL i ewentualne pozyskanie go do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa a w ostateczności dokumentowanie przesłanek potrzeby zatrzymania i internowania go". 
Oczywiście Adam Krupa nigdy agentem nie został a wprost przeciwnie aktywnie włączył się w działalność konspiracyjną. SB podjęło jednak działania aby "Solidarność" w wydziale S7 rozbić. Mówi o tym notatka sporządzona przez ppor. A. Mazura z dnia 21.01.1982r.: "W dniu dzisiejszym w trakcie rozmowy z inż. Machowskim ustaliłem, że praca na wydziale S7 przebiega bez zakłóceń. Zaopatrzenie w surowce jest dobre, nie widzi się ociągania przy przystępowaniu do pracy. Wśród byłych działaczy "Solidarności" widoczny jest przestrach i bojaźń. W trakcie rozmowy k-k poinformował mnie, że w dniu 8.01.82r. odszedł na rentę Wisowski Henryk znany z działalności w NSZZ "Solidarność". Ponadto zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, które prowadziłem z inż. Machowskim na wydział AR przeniesiony został Adamski Tadeusz (aktywny członek "Solidarności") oraz Kutera Piotr na wydział S4 (znany z wrogiej postawy). Przeniesienia te miały miejsce w dniu 20.01.82r. Obaj przyjęli przeniesienia bez jakichkolwiek pytań. Ze znanych działaczy NSZZ "Solidarność" pozostał jeszcze w wydziale S7 były przewodniczący Komisji Wydziałowej Adam Krupa. Zachowuje się on spokojnie. W rozmowie zasugerowałem k-kowi Machowskiemu aby w sprzyjającej sytuacji przenieść również w/w na inny wydział". Sprawa operacyjnego sprawdzenia działaczy wydziału S7 którą prowadził ppor. A. Mazur miała nr. KI - 18361 i zakończona została "Analizą" w dniu 19.05.1982r. Czytamy w niej między innymi (...) "Po wprowadzeniu stanu wojennego przeprowadzono rozmowę ostrzegawczą z przewodniczącym Komisji wydziałowej NSZZ "Solidarność" Adamem Krupą. W miesiącu styczniu 1982 Adamski Tadeusz i Kutera Piotr przeniesieni zostali na inne wydziały FSC, Dobosz Janusz rozliczył się z FSC (rozwiązanie umowy o pracę ze strony zakładu), Bado Marian podjął pracę w innym zakładzie zaś Wisowski Henryk i Tarasiuk Aleksander odeszli na wcześniejsze emerytury. Po odejściu w/w osób praca na wydziale przebiega bez zakłóceń. W związku z powyższym sprawę operacyjnego sprawdzenia postanowiono zakończyć a materiały złożyć w archiwum Wydz. "C"."
Ppor. A. Mazur odtrąbił swój sukces w rozprawie z "Solidarnością" wydziału S7 ale jak się okazało przedwcześnie bo jak już napisałem Adam Krupa wcale nie zrezygnował z walki z komunistyczną władzą.

Cz. 3 - Akcja "Ulotka"
Adam Krupa, jeden z przywódców strajku w wydziale S7 FSC, po wprowadzeniu stanu wojennego nie zaniechał działalności związkowej. Wprost przeciwnie aktywnie włączył się działalność opozycyjną, która przejawiała się między innymi kolportażem konspiracyjnej prasy i książek, rozrzucaniem ulotek i malowaniem napisów na murach. Ulotki i napisy pojawiały się na terenie Starachowic jak również w FSC. 
Oczywiście sprawą nielegalnej działalności zainteresowała się Służba Bezpieczeństwa która poprzez swoich szpicli próbowała ustalić kto w tych działaniach bierze udział. Wprawdzie w sierpniu 1982 roku udało się im zdekonspirować grupę Edwarda Dudka ale grupa w której działał Adam Krupa działała nadal. Działały także pojedyncze osoby które formalnie nie były w składzie żadnej z tych grup. Służba Bezpieczeństwa wytypowała jednak osoby co do których miała podejrzenia, że konspirują. Aby osoby te zniechęcić do dalszej działalności postanowiono powołać je do specjalnej jednostki wojskowej w Czerwonym Borze. W rzeczywistości była to jednostka karna w której poprzez różnego rodzaju rygory miano "resocjalizować" niepokornych działaczy "Solidarności". W sporządzonym w Kielcach w dniu 26.10.1982r. "Wykazie osób przewidzianych do powołania do służby wojskowej" znajdują się nazwiska pięciu mieszkańców Starachowic a są to: Kowalczyk Krzysztof, Żmudziński Bogusław, Krupa Adam, Suszczewicz Zenon i Wiktorowski Tadeusz. W dokumencie tym A. Krupa został określony jako "Aktywny działacz "Solidarności", założyciel tego związku w wydziale S-7, organizator przerw w pracy i innych akcji protestacyjnych. Po 13.12.1981r. nie zaprzestał działalności, utrzymuje kontakty z byłymi działaczami "Solidarności" w ramach nielegalnych struktur". Tuż po sporządzeniu tego wykazu osoby w nim wymienione otrzymały wezwania do stawienia się w Czerwonym Borze gdzie w ciężkich warunkach spędziły trzy miesiące. Po powrocie z Czerwonego Boru Adam Krupa nie wrócił już na wydział S-7 (zgodnie z tym, co sugerował kierownikowi wydziału ppor. SB A. Mazur). Został wezwany do działu kadr gdzie najpierw nakłaniano go, aby napisał podanie o przeniesienie na inny wydział a gdy odmówił zaproponowano mu do wyboru pracę na hucie, elaboracji lub na wydziale remontowym. Działacz "Solidarności" nie chcą tracić kontaktu z kolegami, z którymi współpracował wybrał wydział mechaniczny. 
Prowadzona przez różne osoby działalność opozycyjna nie dawał spokoju starachowickim SB-ekom. W dniu 11.04.1983r. wszczęto operację mającą na celu wykrycie osób rozprowadzających ulotki. Operacji, która miała Nr KI - 22061 nadano kryptonim "Ulotka". Wytypowano osoby, które według SB miały z tą sprawą związek a były to: Dobrowolska Teresa, Muzyka Krzysztof, Krupa Adam, Dudek Edward, Markowski Józef, Imiela Edward, Syrowy Daniel, Wolak Tomasz, Sikorski Tadeusz, Kita Józef i Kita Stanisław. Sporządzający "Plan przedsięwzięć operacyjnych w sprawie operacyjnego sprawdzenia Nr KI - 22061 krypt. "Ulotka" insp. Referatu V SB w Starachowicach mł. chor. Lubomirski Michał pisze tak: "Z dotychczas uzyskanych informacji wynika, że od początku kwietnia br. Na terenie miasta Starachowic okresowo pojawiają się ulotki o wrogiej treści. Z treści ulotek wynika, że mogą być sporządzane przez aktyw byłych działaczy NSZZ "Solidarność". W dniu 4.04.1983r. ulotki w formie kart pocztowych zostały wrzucone do skrzynek pocztowych działaczy partyjnych. Ujawniono pięć tego typu ulotek. Fakt ten miał miejsce przy ul. Zakładowej w Starachowicach. W dniu 9.04.br. na terenie Zakładu Metalurgicznego Fabryki Samochodów Ciężarowych im. F. Dzierżyńskiego w Starachowicach ujawniono i zabezpieczono ulotkę szkalującą nowe związki zawodowe. Ulotka była naklejona na zewnętrznej ścianie budynku malarni wydziału odlewni żeliwa D-1. W tym samym dniu ulotka takiej samej treści naklejona została na przystanku autobusowym przy ul. Partyzantów obok Komitetu Miejskiego PZPR. W dniu 10.04.br. pracownik SB mł. chor. W. Tamioła zerwał ulotkę o wrogiej treści naklejoną przed wejściem do Zakładu Metalurgicznego FSC w Starachowicach." Sprawa była, więc bardzo poważna, bo starachowicka ekstrema rozpanoszyła się w całych Starachowicach nawet w pobliżu Komitetu Miejskiego PZPR. W związku z tym SB podjęła energiczne działania, które miały na celu: "rozpoznanie osób lub grup zajmujących się wrogą działalnością oraz sprawdzenie i pogłębienie uzyskanych informacji; ustalenie sprawców druku i kolportażu ulotek, miejsc i środków piszących oraz uzyskanie i zabezpieczenie dowodów procesowych". Do tego celu oprócz kadr własnych SB przewidywała pozyskanie informacji uzyskanych od MO, władz administracyjnych i związków zawodowych (!). (Pamiętajmy, jakie związki wtedy legalnie działały). Niebagatelną rolę przewidziano dla szpicli zlecając im "rozpoznanie wrogiego środowiska". W sprawę zaangażowano tajnych współpracowników (TW) o pseudonimach: "Znak", "Jurek", "Andrzej", "H-11", "Kruk", "Adaś", "Timszel", i "Niob". Była to akcja zakrojona na dużą skalę, w której wykorzystywano informacje od KO (kontakt operacyjny) i KS (kontakt służbowy). Wytypowano także miejsca, w których mogły pojawić się nowe ulotki i poddano je obserwacji służb wartowniczych zakładu a także MO i ORMO. Zdecydowano również o przeszukaniu mieszkań podejrzanych osób i przeprowadzeniu z nimi rozmów ostrzegawczych. Tak o tym pisze w dniu 12.04.1983r. por. Wójcik zatwierdzający "Plan" opracowany przez mł. chor. Lubomirskiego: "W okresie poprzedzającym 1 Maja przeprowadzić przeszukania u osób podejrzanych oraz przeprowadzić rozmowy ostrzegawcze z tymi osobami, co, do których istnieją przesłanki, iż zajmują się wrogą propagandą i mają związek z działalnością "Solidarności". 
Już następnego dnia (13.04.1983r.) przeszukania dokonano w mieszkaniu Adama Krupy. O jego przebiegu mówi "Notatka Służbowa" sporządzona przez st. insp. Wydz. V ppor. E. Kułagę. "W dniu 13.04.83r. o godz. 6.05 wspólnie z mł. chor. Mieczysławem Baranem i st. sierż. sztab. Januszem Mączką na podstawie nakazu przeszukania nr. AE-364803 a dnia 12.04.83r. dokonałem przeszukania pomieszczeń mieszkalnych należących do ob. Adama Krupy. W czasie przeszukania w mieszkaniu przebywali żona ob. Ewa Krupa i teściowa ob. Seweryna Kowalczyk. W wyniku przeszukania odnaleziono 28 poz. "Tygodnika Solidarność" - z okresu legalnej działalności." Tak, więc przeszukanie zakończyło się niczym a stało się tak, dlatego że A. Krupa nigdy nie trzymał u siebie materiałów, które mogły być powodem jego aresztowania. Materiały te znajdowały się jednak bardzo blisko miejsca, które SB-ecy przeszukiwali, bo w sąsiednim mieszkaniu, którego właściciel w nim nie zamieszkiwała, ale klucz od niego powierzył A. Krupie. 
Akcja "Ulotka", chociaż miała duży rozmach nie doprowadziła do ujawnienia osób, które w kolportaż ulotek były zaangażowane. Działalność konspiracyjna w dalszym ciągu była prowadzona, chociaż może na mniejszą skalę i z większą ostrożnością.