Zmień na ciemny motyw
2018-09-23T17:53:19+02:00
Nie 23 Wrz 2018, 17:53
Walka z bezrobociem czyli droga donikąd
Walka z bezrobociem czyli droga donikąd
 
     Jest takie powiedzenie, że praca uszlachetnia. Co by jednak nie mówić to przytłaczająca większość z nas pracuje nie po to, aby się uszlachetnić, ale po to, aby zarobić na życie. Podejrzewam, że gdyby nie to, że nie pracując skazujemy siebie na pewną śmierć głodową, to całe rzesze ludzi omijałyby pracę szerokim łukiem. Tak, więc ludzie podejmują pracę, bo są do tego zmuszeni i niech nikt nie mówi, że pracuje, bo lubi to robić. Owszem są zajęcia, które lubimy wykonywać, ale w zdecydowanej większości nie przynoszą nam one dochodu, dlatego należy je traktować, jako hobby. Dobrze jest, gdy mamy komfort wyboru pracy, gdy możemy sobie wybrać czym chcemy się zajmować, aby zarobić na swoje utrzymanie. Niestety jest to komfort, który dotyczy bardzo niewielu, bo większość z nas bierze prawie każdą pracę jaka mu się nawinie. Dzieje się tak dlatego, że panuje ogromny deficyt miejsc pracy. Z bezrobociem próbuje się walczyć na różne sposoby, ale wydaje mi się, że jest to walka z góry skazana na niepowodzenie. W zwalczaniu bezrobocia „wyspecjalizowali” się głównie politycy, a szczególna ich aktywność w tym temacie przypada na okresy kampanii wyborczych. Wtedy to kandydaci do władzy różnego szczebla przekonują obywateli ile to zostanie stworzonych miejsc pracy, gdy oni i ich partia dojdą do władzy. Partie wprost licytują się w rzucaniu cyframi. Przeważnie są to jednak tak zwane obietnice wyborcze, które nigdy nie będą zrealizowane. Inną sprawą jest to, że bezrobocia nikt nigdy nie zlikwiduje chociażby się nawet nie wiem jak starał. Można nawet z ogromną dozą pewności stwierdzić, że bezrobocie będzie się coraz bardziej zwiększać.
     Przyczyn powstawania bezrobocia jest bardzo wiele, a jedną z nich jest postęp techniczny. To różnego rodzaju maszyny i komputery kradną nam miejsca pracy. Jest oczywiste, że rozwój techniki ma na celu zwiększenie wydajności pracy, poprawę jakości, zmniejszenie uciążliwości pracy, poprawę bezpieczeństwa, ułatwienie w dostępie do różnego rodzaju dóbr i informacji itp. itd. Niestety negatywnym skutkiem postępu technicznego jest ubytek miejsc pracy. No, bo jedna maszyna potrafi zastąpić kilku a nawet kilkudziesięciu pracowników. Przykład z naszego starachowickiego podwórka. Dwadzieścia lat temu w Fabryce Samochodów Ciężarowych były wiertarki, frezarki, tokarki i szlifierki, a każdą z tych maszyn obsługiwał jeden pracownik. Wszystkie te maszyny potrzebne były, aby wykonać daną część będącą jednym z elementów STARA. Na wiertarce wiercono otwory, na tokarce i frezarce nadawano detalowi odpowiedni kształt, a na szlifierce precyzyjnie szlifowano odpowiedni wymiar. Pracę miało przynajmniej czterech pracowników. Dzisiaj nie ma już FSC, ale jest MAN w którym nie ma wiertarek, tokarek, frezarek i szlifierek, ale za to są tak zwane centra obróbcze. Są to duże maszyny, które z powodzeniem zastępują wszystkie wyżej wymienione obrabiarki. Centrum obróbcze obsługuje jeden pracownik, a pozostali trzej są zbędni. Mało tego. Ten jeden pracownik jest w stanie obsługiwać kilka centr eliminując w ten sposób kolejnych pracowników. Przykład inny to sklep samoobsługowy. Tam klient sam siebie obsługuje. Sam wybiera towar, ładuje go do koszyka lub wózka, wiezie do kasy wyładowuje i płaci – coraz częściej kartą. Ale są już takie sklep, że i kasa nie jest potrzebna! Klient idzie z wózkiem do specjalnego automatu, sam skanuje kody kreskowe wybranych przez siebie towarów, wkłada pieniądze lub kartę bankomatową w otwór automatu i zabiera towar. Taki automat potrafi nawet wydać resztę z banknotu zbyt wysokiego nominału. A dawniej było wiele ekspedientek, które podawały towar, ważyły, pakowały i inkasowały pieniądze. Teraz te ekspedientki są zbędne. Klient obsługuje się sam. Inny przykład to bankomaty. Nie trzeba iść do kasy bankowej, aby pobrać pieniądze, bo wystarczy wsunąć kartę do maszyny, a pieniądze z niej wyskoczą. Kasjerki tak jak ekspedientki są zbędne. Kolejny przykład to myjnie samoobsługowe? Wrzucasz pieniądze i sam sobie myjesz samochód. Nie potrzebna jest żadna obsługa. Są już takie zakłady w których w procesie produkcyjnym nie uświadczysz człowieka. Wszystkie czynności wykonują roboty. Robot taki może pospawać karoserię samochodu, następny robot, tym razem lakierniczy, precyzyjnie ją pomaluje, a inne roboty są w stanie zamontować szyby i inne elementy samochodu. Człowiek jest w takiej firmie potrzebny jedynie po to, aby zaprogramować owe roboty. Aby być uczciwym to jednak nie wszystkie (jeszcze) czynności przy montażu samochodu wykonują roboty, bo ludzie też muszą mieć w to swój wkład, ale kwestią czasu jest, że i te czynności roboty przejmą. Co to oznacza? Ano to, że człowieka w takiej firmie będzie można spotkać jeszcze rzadziej. A zobaczmy jak rozlewa się napoje do butelek. Proces ten jest praktycznie w 100% zautomatyzowany i przebiega tak szybo, że trudno zauważyć, kiedy butelka zostaje napełniona, zakapslowana i oklejona nalepkami. Wszystkie te przykłady – a można je mnożyć w nieskończoność – dobitnie potwierdzają to o czym mówię czyli, że postęp techniczny eliminuje miejsca pracy.
     To, że ubywa miejsc pracy nie było by czymś negatywnym, bo jak powiedziałem, zdecydowana większość z nas bez pracy mogłaby się z powodzeniem obejść, gdyby nie fakt, że ci, którzy nie mogą znaleźć zatrudnienia nie mają pieniędzy na swoje utrzymanie. Bezrobotni są jak gdyby ludźmi w społeczeństwie zbędnymi. Bo nie dosyć, że nie wytwarzają żadnych dóbr i nie przynoszą żadnego dochodu to jeszcze mają wobec państwa roszczenia w postaci zasiłków, pomocy społecznej itp. I co najgorsze, przez co niektórych – oczywiście tych, którzy mają pieniądze – są, jako zbędni traktowani. Stąd pomysły aborcji i eutanazji czyli eliminowania ludzi zbędnych. A jak powiedziałem tych zbędnych będzie coraz bardziej przybywać, bo takie są skutki postępu technicznego, dlatego czy to się nam podoba czy nie musi nastąpić zmiana podejścia do człowieka. Nikt nie może być traktowany jako zbędny.
     Oczywiście nie jestem przeciwko postępowi technicznemu, ale uważam, że z tego postępu powinni korzystać wszyscy ludzie, a nie tylko właściciele fabryk, banków czy sklepów. Jest wiadome, że jeżeli maszyna zastąpiła kilku ludzi to właściciel maszyny zyskał te pieniądze, które musiał by wypłacić tym, którzy poprzednio obsługiwali maszyny, które zostały wyeliminowane. Właściciela jednak zupełnie nie obchodzi los tych, których zwolnił, bo według jego mniemania byli oni zbędni. I to można zrozumieć. Nie do zaakceptowania jednak jest to, że ludzi pozostawia się bez środków do życia. Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? Oczywiście, że jest i jest ono bardzo proste. Musi nastąpić inny podział pracy i inny podział zysków z tej pracy. Aby nie ubywało miejsc pracy należałoby skrócić czas pracy na przykład do trzech czy czterech dni w tygodniu, obniżyć wiek emerytalny czy wydłużyć urlopy. Wszystko to spowodowałoby, że można by było zatrudnić większą ilość ludzi. To się oczywiście będzie wiązało ze zmniejszonymi dochodami różnych środowisk, ale na rozwoju techniki skorzystają wszyscy. Jest więcej niż pewne, że takie rozwiązania napotkają zdecydowany opór tych, którym w ich mniemaniu chce się część dochodów zabrać, ale innego wyjścia nie ma. Nie może bowiem być tak, że jedni mają miliardy dolarów i tony złota, a inni przymierają głodem.
     Pozbawieni środków do życia ludzie buntują się, manifestują, strajkują i apelują do przedstawicieli rządów domagając się likwidacji bezrobocia. Jedne rządy starają się coś w tej sprawie robić, inne udają, że coś robią, a jeszcze inne nie robią nic. Jednak efekty tych działań są mizerne, bo inne być nie mogą ze względów o których wcześniej powiedziałem. Utrzymywanie obecnego stanu, jeżeli chodzi o podział pracy i zysków jest drogą donikąd. Bezrobocie będzie się wciąż zwiększać i nikt na to nic nie poradzi. Jedynym rozwiązaniem jest zmiana myślenia wszystkich ludzi, a szczególnie tych, którzy mają wpływ na decyzje o charakterze globalnym. Jeżeli to nie nastąpi to ciągle będą to działania, które niczego nie rozwiązują i niczego nie załatwiają.                                          
Jan Seweryn
 
 
2018-09-10T07:59:18+02:00
Pon 10 Wrz 2018, 7:59
„Solidarność” – wygrana czy przegrana?
„Solidarność” – wygrana czy przegrana?
   W historii Polski jest wiele dat, które są kamieniami milowymi w jej rozwoju. Do dat takich należą między innymi: rok 966 w którym był chrzest Polski, rok 1410 czyli Bitwa Pod Grunwaldem. Ważne są daty powstań (kościuszkowskie, listopadowe, styczniowe), daty rozbiorów, rok 1920 czyli Bitwa Warszawska i obrona przed nawałą bolszewicką. Nie można zapomnieć o datach wybuchu I i II wojny światowej i Powstaniu Warszawskim. W najnowszej historii taką ważną datą jest sierpień 1980 roku. W połowie sierpnia tego roku na Wybrzeżu wybuchły strajki, które doprowadziły do powstania niezależnych od komunistycznej władzy związków zawodowych. Władza długo wzbraniała się przed wyrażeniem zgody na realizację tego postulatu strajkowego. W końcu jednak widząc determinację strajkujących postanowiła pójść na ustępstwa, ale jak przyszłość pokazała były to ustępstwa taktyczne. W przeciągu kilku miesięcy nowa organizacja związkowa – a w rzeczywistości ruch społeczny, który przybrał nazwę „Solidarność” – liczyła dziesięć milionów członków. Od samego momentu powstania „Solidarność” toczyła walkę jak by to można powiedzieć na wszystkich frontach. Walczono o płace, lepsze warunki pracy, sprawiedliwość, prawdę i wolności obywatelskie. Ludzie poczuli, że mają coś do powiedzenia i to poczucie sprawiało, że unosiła ich euforia i wiara w to, że wszystko można zmienić łącznie ze znienawidzonym ustrojem komunistycznym. Jak pokazała niedaleka przyszłość była to wiara naiwna. Komuniści nie mieli najmniejszego zamiaru dzielić się władzą nie mówiąc już o jej oddawaniu. Od samego początku „Solidarność” i jej poczynania była bacznie obserwowana przez komunistyczne służby specjalne. Ponadto Związek był dogłębnie inwigilowany przez umiejscowionych we wszystkich jego strukturach tajnych współpracowników. Tu warto wspomnieć, że strajkiem w Stoczni Gdańskiej kierował Lech Wałęsa TW „Bolek”, strajkiem w Stoczni Szczecińskiej Marian Jurczyk TW „Święty”, a Porozumienia Jastrzębskie podpisywał Jarosław Sienkiewicz oskarżany o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa i usunięty z przywództwa Jastrzębskiej „Solidarności”. Lata od sierpnia 1980 roku do grudnia 1981 roku to czas bardzo burzliwy. Mnożyły się strajki, odbywały się demonstracje i manifestacje. Część z nich była prowokowana przez władzę, która zainteresowana była wzrostem napięcia i destabilizacją w kraju. W jej planach miało to usprawiedliwiać rozprawę w „Solidarnością”. A jak wiadomo rozprawa ta planowana była już w chwili podpisania porozumień sierpniowych. Jednak nikt o tym nie wiedział poza najściślejszym gronem komunistycznych dygnitarzy. To, co się działo w Polsce bacznie obserwowali towarzysze w Związku Radzieckim, a także służy specjalne z innych krajów tak zwanej demokracji ludowej. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta, bo ludziom wydawało się, że upadek komuny jest coraz bliższy. Bo tak to wyglądało. Komuniści stracili pewność siebie, zamierała działalność podstawowych organizacji partyjnych, a część towarzyszy wpisywała się z PZPR i zapisywał do „Solidarności”. Jak błędne to były rachuby pokazała nieodległa przyszłość.
   13 grudnia 1981 roku to dzień ogłoszenia stanu wojennego i rozbicia „Solidarności”. Tysiące najaktywniejszych działaczy „Solidarności” internowano, zlikwidowano struktury związkowe i ograniczono prawa obywatelskie. Rozprawa z dziesięciomilionową „Solidarnością” poszła bardzo łatwo. Wprawdzie w różnych częściach kraju wybuchły strajki, ale były one nieliczne i szybko były likwidowane. Komunistyczna władza posunęła się nawet do użycia. Strzelano na Wybrzeżu i na Śląsku. Najtragiczniejszy przebieg miały wydarzenia w Katowicach w kopalni „Wujek”. Tam 16 grudnia oddziały specjalne otworzyły do strajkujących górników ogień. Zginęło dziewięciu górników, a kilkudziesięciu zostało rannych. W kraju zapanowała psychoza strachu. Wydawało się, że definitywnie zakończono istnienie Związku. Tak jednak nie było. Część działaczy zeszła do podziemia i prowadziła działalność konspiracyjną polegającą na wydawaniu prasy podziemnej, drukowaniu ulotek, organizowaniu manifestacji i strajków. W rocznice podpisania porozumień sierpniowych, a także w miesięcznice wprowadzenia stanu wojennego w całym kraju odbywały się wielotysięczne demonstracje. Dochodziło do starć z milicją i walk ulicznych. Znów byli zabici, ranni i aresztowani. Do trzytysięcznej manifestacji doszło także w Starachowicach. Było to 31 sierpnia 1982 roku. Przez pierwsze dwa, trzy lata działalność opozycyjna miała szeroki zasięg, ale wraz z upływem czasu energia ludzi zaangażowanych w nią zaczęła słabnąć. Następowało zmęczenie. Spora część najaktywniejszych działaczy „Solidarności” nie widzą dla siebie miejsca w komunistycznej Polsce wyjechała z kraju. Było to znaczne upuszczenie krwi „Solidarności”. Do wyjazdów tych wręcz nakłaniała Służba Bezpieczeństwa chcąc się w ten sposób pozbyć przeciwnika politycznego. Wyjeżdżający otrzymywali tak zwany „bilet w jedną stronę”, co oznaczało, że już nigdy do Polski nie wrócą. Ze Starachowic wyjechali Jerzy Nobis, Jacek Sadowski, Adam Mazur, Waldemar Witkowski i Andrzej Radecki.  
   W roku 1988 w maju i sierpniu w wielu punktach kraju znów wybuchły strajki. Mając dzisiejszą wiedzę można przypuszczać, że były one sprowokowane, bo okazuje się, że już wcześniej różne środowiska opozycyjne zaczęły się z komunistami układać. Były jakieś nieformalne spotkania, jakieś rozmowy, a wszystko to miało na celu odrodzenie „Solidarności” i reformy w kraju. Nie miała to być jednak „Solidarność” z lat 1980-1981 ta buntownicza, antykomunistyczna, patriotyczna i katolicka. Ale potulna, popierająca władzę, akceptująca jej poczynania i jak powiedział Bronisław Geremek bez Matki Boskiej w klapie. Taka „Solidarność” była potrzebna, aby przeprowadzić reformy gospodarcze, dzięki którym komuniści mieli utrzymać władzę i przejąć majątek narodowy. Żeby to osiągnąć władzy potrzebne były strajki, aby stworzyć pozory, że to pod strajkowym pistoletem ugięła się i poszła na ustępstwa. Potem były obrady Okrągłego Stołu (od 6 lutego do 5 kwietnia 1989 roku) i dogadanie się z komunistami. Do obrad tych niedopuszczeni zostali radykalni działacze związkowi. Prym w rozmowach z komunistami wiódł Lech Wałęsa. Niepoślednią rolę odgrywali Geremek, Michnik, Kuroń i inni przedstawiciele lewicy laickiej. Pito wódkę, prawiono sobie komplementy, żartowano i dzielono się władzą. Wcześniej tak jakby komuna chciał pokazać, że jest silna i może wszystko zamordowano dwóch patriotycznie zaangażowanych księży: 20 stycznia Stefana Niedzielaka, a 30 stycznia Stanisława Suchowolca. 4 czerwca 1989 roku odbyły się tak zwane wybory kontraktowe. Po wyborach powołano rząd Tadeusza Mazowieckiego, który zapoczątkował przemiany gospodarcze. W miesiąc po wyborach (11 lipca) zamordowano kolejnego politycznie zaangażowanego księdza Sylwestra Zycha. Było to pokazanie siły, a jednocześnie ostrzeżenie dla opozycji. Rząd Tadeusza Mazowieckiego z werwą zabrał się za reformowanie Polski. Nastąpiła masowa wyprzedaż zakładów i ich likwidacja. Następowały masowe zwolnienia. Galopowały ceny. Znacznie pogorszyło się życie mieszkańców. Aby to usprawiedliwić mówiło się, że najpierw musi być gorzej, aby później było lepiej. Wobec tego, co się działo odrodzona „Solidarność” przyjęła postawę bierną i w zasadzie nie reagowała, a nawet jak to się wtedy mówiło trzymała nad rządem parasol ochronny. Niestety to, co się działo uderzało bezpośrednio w Związek, bo wraz ze wzrostem bezrobocia ubywało członków „Solidarności”, a sam Związek był obarczany negatywnymi skutkami przemian i miał coraz mniejszy wpływ na otaczającą go rzeczywistość.
    W Starachowicach tak jak w całym kraju w roku 1980 pracownicy podjęli działania, aby utworzyć „Solidarność”. Rolę wiodącą w tym tworzeniu miała Fabryka Samochodów Ciężarowych, która była największym zakładem w mieście i jednym z największych w województwie. W roku 1981 „Solidarność” w FSC liczyła ponad 13 tysięcy członków. Wydawało się, że Związek jest silny, ale jak pokazała przyszłość silny nie był, bo gdy ogłoszono stan wojenny żadnego oporu w FSC nie było. Później były próby działalności konspiracyjnej, ale nie miały one jakiegoś znaczącego rozmiaru i znaczenia. Po przemianach ustrojowych Związek w FSC odtworzono. Niestety zakład zaczął podupadać, następowały zwolnienia, co przekładało się na ilość członków Związku.  
    Dzisiaj mówi się, że „Solidarność” obaliła komunę i doprowadziła do zmian ustrojowych i gospodarczych. Jest w tym trochę prawdy, ale tylko trochę. Komuna nie została obalona, ale przepoczwarzyła się, a jeżeli chodzi o przemiany gospodarcze to na pewno nie o takie strajkującym robotnikom chodziło. Związek przez to, że afirmował to, co się w latach tak zwanej transformacji ustrojowej działo poniósł ogromne koszty i stracił na znaczeniu. Polityczne zaangażowanie się „Solidarności” miało bardzo negatywny wpływ na wizerunek Związku, co w pewnych kręgach utrzymuje się do dzisiaj. Niestety u niektórych działaczy związkowych ciągoty do angażowania się w politykę występują w dalszym ciągu. Smutne jest to, że nie wyciągnęli oni żadnych wniosków z tego, co się wcześniej wydarzyło.  
    W tym miejscu należałoby się zastanowić jak to się stało, że Związek Radziecki pozwolił na to, aby w sferze jego wpływów doszło do tego, że powstała „Solidarność”. Zastanowić się też trzeba nad tym jak to możliwe, że powstanie związku popierali tacy antyzwiązkowi politycy jak Margaret Thatcher i Ronald Regan? Przecież wiadomo, że Thatcher brutalnie rozprawiała się z angielskimi związkami zawodowymi skąd, więc ta jej sympatia do polskich związków? Ano pewnie stąd, że wbrew obowiązującym obecnie poglądom politykom tym nie chodziło wcale o dobro Polaków, ale wykorzystanie „Solidarności” w walce z komunizmem. Chodziło o zmianę ustroju, a przez to otworzenie rynków zbytu i wprowadzenie do Polski i innych krajów socjalistycznych własnego kapitału i przejęcie zakładów, firm i banków. Nie jest wykluczone, że były też jakieś tajne układy z ZSRR, bo przecież i tam następowały przemiany polityczne w ramach prowadzonej przez Michaiła Gorbaczowa „pierestrojki”. W wyniku tych przemian nie tylko w Polsce i ZSRR, ale także w innych krajach „demokracji ludowej” dokonano przemian ustrojowych i politycznych. Dokonało się także to, co się chyba nigdy dokonać nie miało, a więc zjednoczenie Niemiec. Wszystko to stało się prawie, że bezboleśnie. Nie doszło do starcia militarnego pomiędzy Wschodem i Zachodem, co niektórzy przewidywali. Na szczęście wojną, która z pewnością była by wojną totalną nie były zainteresowane zarówno ZSRR jak i USA i inne mocarstwa światowe. Wydaje się, że to, co się działo w Europie w latach osiemdziesiątych było efektem prowadzonej przez światowe mocarstwa geopolityki. Polska i „Solidarność” była jednym z elementów tej polityki z czego niestety nie zdawaliśmy sobie wtedy sprawy. To, że Polacy pragnęli wolności, że chcieli być gospodarzami we własnym kraju jest bezdyskusyjne. Również bezdyskusyjne jest to, że „Solidarność” kierowała się szlachetnymi ideami i miała wzniosłe cele. Niestety tak jak to nie raz w naszej historii bywało została ona wykorzystana do celów o których większość jej członków nawet nie myślała. Warto też obalić mit, że „Solidarność” chciała obalić komunę. Tezę taką głosi Lech Wałęsa, który wręcz twierdzi, że on to dokładnie zaplanował a później zrealizował. Jest to bredzenie delikatnie mówiąc. W czasie strajków sierpniowych i w latach następnych nikt o zdrowych zmysłach nawet nie pomyślał o tym, aby komunę obalać, bo była ona silna i większość Polaków uważała, że może ją unicestwić jedynie wojna atomowa. Strajkującym robotnikom chodziło o poprawę warunków materialnych i poszerzenie wolności obywatelskich. Taka jest prawda.        
   Teraz zajmijmy się obecną kondycją Związku. Niestety nie jest ona najlepsza, a to ze względu na anachroniczną strukturę, która może i dobra była w czasach komunizmu, ale nijak nie przystaje do obecnej rzeczywistości. Obecna „Solidarność” ma dwie struktury: jedną regionalną, a drugą branżową. Struktury te zachodzą na siebie, co powoduje, że nie bardzo widomo, kto za co odpowiada i jakie ma kompetencje. Te dwie jak gdyby równoległe struktury to zawyżona ilość etatów, to dodatkowe biura i dodatkowe wydatki. Zupełnym nieporozumieniem są tak zwane delegatury w każdym mieście powiatowym. Utrzymywanie delegatur to kolejne koszty, a prawdę mówiąc marnowanie pieniędzy. Jako przykład weźmy Starachowice. W mieście jest około 2400 członków „Solidarności”. 50% to związkowcy zrzeszeni w Międzyzakładowej Organizacji Związkowej w MAN BUS (MAN, PKC i Apleona). Organizacja ta jest w pełni samodzielna i nie potrzebuje Regionu a tym bardziej delegatury. Dobrze radzą sobie inne mniejsze starachowickie organizacje związkowe a więc: oświata, służba zdrowia i Animex. Pozostaje kilka niewielkich komisji zakładowych, które też jakoś sobie radzą. Po co więc delegatura i człowiek, szef delegatury, zatrudniony na pełny etat? Nie wiadomo. Takich delegatur jest w Polsce setki. To się powinno natychmiast zmienić. Delegatury powinny być zlikwidowane, a Związek powinien mieć strukturę, albo regionalną albo branżową ze wskazaniem na tę ostatnią. Niestety nic nie zapowiada, aby się to w najbliższym czasie miało zmienić. Jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest brak kadencyjności w Związku. Znaczna część działaczy związkowych pełni funkcje związkowe nawet przez trzydzieści lat i ani myśli z nich zrezygnować, chociaż niejednokrotnie osiągnęli wiek emerytalny. Najgroźniejsze dla „Solidarności” jest to, że nie następuje zmiana pokoleniowa. Mówi się, że „Solidarność” jest związkiem jednego pokolenia. Aby się to nie stało należy wprowadzić kadencyjność i ograniczyć do 65 lat wiek sprawowania funkcji związkowych, co spowoduje dojście do głosu ludzi młodych, a przez to rozwój Związku. Należy także zmienić ordynację wyborczą i usunąć jak najszybciej punkt mówiący o kandydowaniu z biernego prawa wyborczego. W chwili obecnej jest tak, że nawet jeżeli ktoś nie zostanie wybrany w swojej macierzystej organizacji związkowej to może kandydować do każdej struktury związkowej po zebraniu odpowiedniej ilości głosów delegatów na WZD. To jest chore! Jeżeli kogoś nie wybrano to nie wybrano. Widocznie były jakieś powody. Muszę z przykrością powiedzieć, że w fatalnym stanie jest informacja wewnątrzzwiązkowa. Chociaż „Solidarność” ma swój tygodnik noszący tytuł „Tygodnik Solidarność” to niestety niewiele się z niego można o „Solidarności” dowiedzieć. Tygodnik ten powstał w roku 1981 i był jak by to można powiedzieć organem prasowym „Solidarności”. Niestety dzisiejszy „Tygodnik Solidarność” zmienił zupełnie profil i stał się pismem społecznopolitycznym w którym informacja związkowa stanowi margines marginesu. Skąd więc pracownicy w tym członkowie „Solidarności” mają czerpać wiedzę o Związku?  Na pewno nie z „Tygodnika Solidarność”. Niestety przywódcy związkowi zupełnie nie rozumieją jak ważna sprawą jest informacja. W Starachowicach jedynie MOZ „Solidarność” w MAN BUS wydaje gazetkę związkową pod tytułem „Wiadomości Związkowe” w której znaleźć można najaktualniejsze wiadomości o tym co się w Związku dzieje. Gazetek związkowych w Regionie Świętokrzyskim jest tyle, że je można policzyć na palcach jednej ręki. Podobnie jest w całym kraju. Trzeba z przykrością powiedzieć, że świadomość pracowników co do sprawy związków zawodowych jest bardzo mała, co jest między innymi skutkiem fatalnej polityki informacyjnej Związku. Inną sprawą jest, że pomimo zagwarantowanych konstytucyjnie wolości związkowych założenie związku jest obarczone dużym ryzykiem. Bardzo często pracodawcy tych, którzy decydują się na założenie związku zawodowego zwalniają z pracy i chociaż jest to niezgodne z prawem nie ponoszą oni z tego tytułu żadnych konsekwencji. Wszystkie te elementy – a więc zła polityka informacyjna, mała świadomość pracowników i zagrożenie zwolnieniem z pracy – sprawiają, że w większości zakładów tak w Starachowicach jak i w całej Polsce „Solidarność” jest w niewielkiej ilości firm.
     W tym miejscu można by zadać pytanie: Jak to jest możliwe, że pomimo tego, czego dokonała „Solidarność” ma ona problemy z zaistnieniem w każdym zakładzie pracy. Przecież w normalnym układzie oczywistym by było, że Związek jest tam gdzie są pracownicy i ma duży wpływ na to, co się w tym zakładzie dzieje. Co się stało, że ten wygrany – bo za taką uważa się „Solidarność” - i zasłużony dla Polski Związek ma coraz mniej do powiedzenia? Co się stało, że z dziesięciu milionów stopniał on do około pięćset tysięcy członków? Jak to jest możliwe, że „Solidarność” powtórnie walczy o to o co walczono w roku 1980? Paradoksem na przykład jest to, że w roku 1980 walczono o wolne soboty, a dzisiaj Związek walczy o to, aby od pracy wolne były niedziele. I kolejne pytanie: Czy na przemianach politycznych i gospodarczych Związek zyskał czy stracił? Odpowiedź może być tylko jedna: „Solidarność” straciła i to bardzo dużo i co najgorsze traci nadal.              
    Co by jednak nie mówić to „Solidarność” jest pracownikom wciąż potrzebna. Być może nawet bardziej niż za czasów komuny. Pomimo demokracji, pomimo praw obywatelskich i wolności związkowych pracownik jest przez pracodawcę wciąż wyzyskiwany, a działalność związkowa jest poważnie utrudniona. Trzeba koniecznie dodać, że uzwiązkowienie w Polsce jest na bardzo niskim poziomie, a w zdecydowanej większości firm i zakładów żadnych związków nie ma. To o czymś świadczy.   
Jan Seweryn
 
 
2018-08-23T18:30:02+02:00
Czw 23 Sie 2018, 18:30
Homo sapiens, czyli być człowiekiem
Homo sapiens, czyli być człowiekiem
 
     Nie ma chyba na świecie człowieka, który by nie uważał siebie z homo sapiens, czyli za człowieka rozumnego. Nikt nie powie o sobie, ze jest głupi, nikt nie porówna siebie do małpy czy osła. Każdy uważa się za mądrzejszego od innych stworzeń czyli za homo sapiens. Skoro, więc wszyscy za takich siebie uważamy to należałoby się zastanowić, dlaczego tak często zachowujemy się tak jak gdybyśmy chcieli udowodnić, że jednak rozumnymi nie jesteśmy. Już sam fakt, że posługując się własnym umysłem potrafimy rozwiązywać różnego rodzaju problemy, przewidywać następstwa naszych decyzji, planować działania, myśleć perspektywicznie i trójwymiarowo powinien sprawiać to, że wszystko to, co robimy powinno być racjonalne, szlachetne i uczciwe. Czy tak jest? Owszem często tak rzeczywiście jest, ale równie często jest zupełnie odwrotnie. Można dosłownie mnożyć przykłady zachowania, które poddają w wątpliwość, że ten czy ów jest rozumnym człowiekiem.
     Jest takie powiedzenie „być człowiekiem”, co oznacza rozumieć drugiego człowieka, pomagać mu, wymagać od niego w granicach jego możliwości, żyć uczciwie, zachować się godnie. Wydawać by się mogło, że skoro jesteśmy istotami rozumnymi tak właśnie będziemy postępować. Niestety rzeczywistość zdecydowanie odbiega od tego jak być powinno. Oczywiście tak jak w każdej sprawie nie można uogólniać, bo było by to wypaczanie rzeczywistości. Są przecież ludzie – i nie jest ich wcale mało – którzy zawsze „są człowiekiem” i nigdy nie zdarzają im się od człowieczeństwa odstępstwa. W większości jednak jest tak, że każdemu z nas zdarza się jakaś chwila słabości, co powoduje, że zachowujemy się „nie po ludzku”. Przeważnie już po fakcie, żałujemy naszego zachowania – i to jest bardzo pozytywne – bo na przyszłość będziemy się starali zachowywać i postępować tak jak należy. Są jednak ludzie, którzy zachowują się tak, że trudno przypisać im jakiekolwiek cechy człowieczeństwa. Ludzie ci nie dosyć, że postępują wbrew zasadom człowieczeństwa to co najgorsze nie mają z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.     
    W swojej pracy stykam się z bardzo wieloma ludźmi i z ich problemami dotyczącymi relacji z przełożonymi różnego szczebla. Relacje te są bardzo zróżnicowane. Od poprawnych poczynając, a na skandalicznych kończąc. Niejeden przełożony tak potrafi zatruć życie swoim podwładnym, że praca w zespole przez niego kierowanym staje się dla nich prawdziwą udręką. Prowadzi to często do stresów i depresji, co skutkuje poważnymi chorobami, a niekiedy nawet samobójstwem – na szczęście nieudanym – co miało miejsce kilka lat temu w jednym ze starachowickich zakładów. Zupełnie niezrozumiała dla mnie jest sytuacja, gdy ten czy tamten mając odpowiednie możliwości nie chce pomóc człowiekowi w ważnej dla niego sprawie. Niektórzy przełożeni nie mają w sobie nawet okruchów człowieczeństwa. Są tacy, którzy postępują tak jak gdyby chcieli udowodnić, że są dobrze zaprogramowanymi automatami, a przecież wiadomo, że automat czy jakaś inna maszyna nie ma uczuć, nie myśli, a więc nie ma cech przypisanych człowiekowi. Maszyna ma wykonać to, do czego została zaprojektowana i zaprogramowana i zupełnie nie obchodzi jej, co się wokół niej dzieje. Maszyny nie interesuje to, że obsługujący ją pracownik ma problemy zdrowotne, że musi rozwiązać problemy rodzinne, że jest umówiony u dentysty, że ma zaprowadzić samochód do warsztatu itp. itd. Tak niestety zachowują się niektórzy przełożeni. Zaprogramowano ich do wykonania pewnych zadań i oni to wykonują nie zważając na to, co się wokół nich dzieje i nie licząc się z kosztami ludzkimi i społecznymi. Osobnikowi takiemu nawet przez myśl nie przejdzie, że postępuje nie po ludzku. Wprost przeciwnie jest święcie przekonany, że właściwie wypełnia swoje obowiązki! No, bo przecież on dostał zadania do wykonania i je wykonuje. W jego przekonaniu to podlegli mu pracownicy nic nie rozumieją i poprzez swoje prywatne problemu utrudniają zrealizowanie postawionych przed zespołem zadań.  
    Oglądając telewizję, słuchając radia czy czytając prasę dowiadujemy się o tym, co się dzieje na świecie. W mediach tych aż roi się od przypadków nieludzkiego zachowania się ludzi. Morderstwa, oszustwa, przekręty, brutalizm – to wszystko jest wręcz zaprzeczeniem człowieczeństwa. A weźmy historię najbliższą. Czytałem ostatnio książkę „Wołyń we krwi” opisującą zbrodnie Ukraińców na Polakach w latach 1943-1944. Ogrom tej zbrodni i skala okrucieństwa są porażające, dlatego trudno uznać, że dokonywali ich rozumni ludzie. A przecież gdyby ktoś zarzucił Banderze czy innemu przywódcy UPA, że postępują wbrew człowieczeństwu na pewno by się z tym nie zgodzili. Na pewno tłumaczyliby, że tego wymagały okoliczności, że były wyższe cele itp. Tłumaczenia tego w żaden sposób nie można przyjąć do wiadomości. To, co się działo na Wołyniu było wręcz zaprzeczeniem człowieczeństwa. Było barbarzyństwem, którego nic nie usprawiedliwia a tych, którzy tego barbarzyństwa dokonywali pozbawia prawa nazywania siebie homo sapiens. A hitlerowskie obozy koncentracyjne. Czy do uwierzenia jest, że fabryki śmierci uruchomili ludzie rozumni? No, bo jak człowiek rozumny mógł zaprojektować system, który miał na celu fizyczne eliminowanie innych ludzi? Działo się to, jak by to można powiedzieć, na skalę przemysłową, chociaż określenie to nijak nie przystaje do rodzaju ludzkiego. Co najgorsze to ci, którzy to zaprojektowali byli ludźmi mającymi jednak ludzie przymioty. Przecież Hitler uwielbiał muzykę i pasjonował się malarstwem. Goebbels był dobrze wykształcony – studiował literaturę i filozofię i był doktorem – miał dużą rodzinę, co powinno mieć przełożenia na jego poglądy i postępowanie. Niestety nie miało. A bestialstwa, jakich dopuszczali się UB-owcy wobec żołnierzy podziemia niepodległościowego?  Czy rozumni, a więc myślący ludzie mogli postępować tak jak oni postępowali? Okazuje się, że mogli. A jak wytłumaczyć to, że po pracy – a więc po maltretowaniu i mordowaniu innych ludzi – udawali się do swoich domów, do żon i dzieci i pewnie zachowywali się tak jak na porządnych ludzi przystało.  W związku z tym rodzi się pytanie: Czy to, że człowiek myśli jest równoznaczne z tym, że zachowuje się po człowieczemu, a inaczej mówiąc po ludzku? Chyba jednak pomiędzy myśleniem, a człowieczeństwem nie można postawić znaku równości, bo przytoczone powyżej przykłady stanowczo temu zaprzeczają.
     Maksym Gorki powiedział, że „człowiek to brzmi dumnie”. Owszem możemy być dumni z tego, że jesteśmy najdoskonalszą istota na Ziemi, a może i we Wszechświecie, ale już z naszego postępowania dumni być nie możemy. O ile pewne zachowania mogły być akceptowalne, jeżeli chodzi o ludy pierwotne to od człowieka dwudziestego pierwszego wieku należy wymagać znacznie więcej. Przecież szczycimy się tym, że osiągnęliśmy wyżyny rozwoju technologicznego i intelektualnego, a to przecież do czegoś zobowiązuje. Nie może być tak, że uważamy się za homo sapiens – człowieka rozumnego – a zachowujemy się tak jak istocie rozumnej zachowywać się nie przystoi. Aby więc faktem było to, że człowiek to brzmi dumnie starajmy się, aby w każdym człowieku, a więc także w nas samych człowieczeństwa było jak najwięcej.
 
Jan Seweryn
 
 
2018-08-15T09:49:23+02:00
Śr 15 Sie 2018, 9:49
Nich żyje wojna
Niech żyje wojna!
      Gdyby ktoś z innej planety chcąc się zapoznać z historią cywilizacji ziemskiej przeczytał historię świata – są na ten temat różnego rodzaju publikacje – to jedno co by mu się rzuciło w oczy to, że właściwie historia cywilizacji ziemskiej to wojny, bitwy i większe czy mniejsze potyczki zbrojne. No, bo tak to w rzeczywistości wygląda. Od zarania dziejów człowiek walczył nie tylko z otaczającą go przyrodą, ale sam z sobą. Różne grupy ludzi – mniejsze i większe – brały się za łby, co najczęściej kończyło się rozbijaniem tych łbów albo ich ścinaniem. Im większe były grupy walczących tym gęściej słał się trup. Można by było zapytać o co ludzie miedzy sobą walczą? Ano głównym powodem jest chęć zdominowania innych i chęć posiadania tego, co inni posiadają. O ile w pradziejach chodziło o lepsze miejsce na gałęzi czy w jaskini to już w późniejszych czasach chodziło o ziemię, lasy, zamki, pałace, złoto czy surowce mineralne. W naturze człowieka jest, że jego apetyt na posiadanie jest nieograniczony, a właściwie to można powiedzieć, że jest cała masa tych, którzy im więcej posiadają tym więcej chcą mieć. Apetyty na posiadanie są różne i uzależnione od tego jaką dana osoba ma pozycję społeczną. Pragnienie posiadania jest inne u tak zwanego zwykłego zjadacza chleba, a inne np. u króla, prezydenta czy jakiegoś dyktatora. No, bo zwykłemu zjadaczowi chleba wystarczy, że kupi sobie np. drugi samochód, ale już królowi potrzebne jest do szczęścia podbicie drugiego kraju. Oczywiście ten, któremu mało potrzeba nie ograniczy się do posiadania drugiego samochodu. Gdy już go będzie miał zamarzy mu się samochód lepszy albo trzeci i czwarty. Gdyby się jednak tak zdarzyło, że zwykły zjadacz chleba zostanie królem – jest to mało prawdopodobne, ale jednak możliwe – to jego apetyt wzrośnie i nie będzie już pożądał kolejnego samochodu, ale zapała chęcią podbicia sąsiedniego kraju, bo przecież tam może zdobyć całą masę samochodów i innych bogactw. Inną sprawą, która jest przyczyną wojen to chęć dominowania nad drugim człowiekiem. Dominacja ta ma różne rozmiary. Może to być dominacja nad plemieniem, narodem, rasą, a nawet światem. Za przykład niech posłużą: Imperium Rzymskie, Imperium Osmańskie, Imperium Mongolskie, Trzecia Rzesza czy Związek Radziecki.  
     Wojny pomiędzy narodami to ogromne ilości zabitych i rannych, a także niewyobrażalna skala cierpienia i zniszczenia. W różnych okresach historii ludzkiej cywilizacji skala zabitych była różna. Można jednak stwierdzić, że im bardziej cywilizacja była rozwinięta to tym więcej ofiar przynosiły toczone przez nią wojny. Bierze się to stąd, że wraz z rozwojem cywilizacji udoskonalane są sposoby prowadzenia wojen. Wojna to w praktyce zabijanie ludzi. Im więcej przeciwników się zabije tym większa chwał i większe zwycięstwo. W pradziejach do zabijania używano maczug, kamiennych toporków, ale później pojawiły się żelazne miecze, kusze, strzelby, pistolety, karabiny, armaty, czołgi, a ostatnio broń atomowa. Im bardziej skomplikowana broń tym więcej można nią zabić. Wybuch bomby atomowej zrzuconej na Hiroszimę spowodował śmierć około 70 tysięcy mieszkańców tego miasta. Drugie tyle było rannych bądź zmarło w latach późniejszych. Wydawać by się mogło, że skoro wojna to śmierć i zniszczenie to człowiek jako istota rozumna będzie robił wszystko co możliwe, aby wojny unikać. A jak jest w rzeczywistości? Od pradziejów nie było chyba dnia, aby gdzieś na świecie nie prowadzono wojny. Są miejsca w których wojna trwa latami a nawet dziesiątkami lat. Najtragiczniejszymi w skutkach były I i II wojna światowa. W I wojnie światowej zginęło 8,5 miliona żołnierzy, a ponad 21 milionów zostało rannych. Nie licząc ofiar cywilnych. Natomiast podczas II wojny świtowej zginęło około 50 milionów ludzi. Są to liczby przerażające, ale może być znacznie gorzej, gdyby doszło do wojny nuklearnej. W chwili obecnej na świecie nagromadzone są takie ilości broni masowego rażenia (zabijania), że w przypadku konfliktu nuklearnego ofiary mogą iść w miliardy, a może nawet nastąpić unicestwienie rodzaju ludzkiego.
     Podstawą prowadzenia wojny są żołnierze. Obecnie prawie każdy kraj na świecie ma armię, która w założeniu ma bronić suwerenności tego kraju. Można by zapytać skąd się biorą żołnierze? W różnych okresach historii różnie z tym bywało. W czasach starożytnych były armie zawodowe, ale było też pospolite ruszenie. Byli najemnicy, ale był też pobór do wojska. Służba wojskowa poborowych w niektórych krajach trwała nawet 25 – 40 lat. W PRL było to 2 – 3 lata. Armia stworzona z żołnierzy zawodowych czy poborowych wykorzystywana była i jest tak też teraz do realizowania polityki przywódcy danego kraju. Na jego rozkaz może ona zaatakować wyznaczony cel lub bronić strategicznych miejsc, na przykład granicy. Żołnierze muszą być bezwzględnie posłuszni, bo tego się od żołnierza wymaga. W wojsku nie ma demokracji, bo całe jego funkcjonowanie opiera się na rozkazie. Jedni rozkaz wydają, a inni mają go bezwzględnie wykonać nawet w sytuacji, gdy mają co do tego inne zdanie. Niewykonanie rozkazu może się wiązać z daleko idącymi konsekwencjami do wyroku śmierci włącznie.
        Wojny, chociaż tragiczne w skutkach mają także skutki pozytywne. Nie dla wszystkich oczywiście, ale dla tych, którzy w nich bezpośredniego udziału nie biorą. Wiadomo przecież, że to co dla jednych może przynieść śmierć dla innych może przynieść korzyść. Od pradziejów w każdym społeczeństwie byli tacy, którzy mając wpływy na wydarzenia w wojnach upatrywali wzrostu swojego znaczenia i budowania swojej fortuny. Często zdarzało się – i zdarza się nadal – że wojny są prowokowane. Oczywiście nie prowokują ich zwykli ludzie, ale osoby mające duże wpływy w polityce czy biznesie. Nie jest tajemnicą, że na wojnach rosły fortuny polityków i przemysłowców. Wiadomo, że aby prowadzić wojnę potrzeba jest ogromna ilość sprzętu wojskowego, a więc karabinów, armat, czołgów, samolotów i amunicji, a także wyżywienia, lekarstw i ubiorów. Ci którzy produkują to co na wojnie jest potrzebne zacierają ręce, gdy dowiadują się, że wojsko zwiększy zamówienia. Dla nich jest to biznes i to ogromny. Oni praktycznie niewiele ryzykują, bo przeważnie nic im się nie stanie, bo po pierwsze nie biorą bezpośredniego udziału w wojnie, a po drugie to „w razie czegoś” mogą się ewakuować w bezpieczne miejsce. Nie jest to regułą, ale jak pokazuje historia często tak bywało. Najbardziej poszkodowany jest zwykły szary żołnierz. On przeważnie nie ma żadnego interesu, aby brać w wojnie udział. Niestety nie ma tu nic do gadania, bo gdy zostaje zmobilizowany to musi iść. Robi to niechętnie bo wie, że może z wojny nie wrócić. Aby jedna żołnierz miał mniejsze opory co do sensu wojny na którą go się wysyła do każdej wojny dorabia się ideologię. Żołnierzowi mówi się, że walczy za ojczyznę, że walczy o honor, o bezpieczeństwo itp. itd. Wprawdzie rzeczywistość jest zupełnie inna, bo w praktyce żołnierz walczy o interesy tych, którzy mają za cel powiększenie swojego stanu posiadania. Za bohaterstwo żołnierz otrzymuje medale i odznaczenia. Medal taki może bohater dostać nawet po śmierci. Tego, który medale wręcza niewiele to kosztuje. Medale wszak można produkować na skalę masową i rozdawać za byle co. Zwykle ci, którzy medale wręczają w bezpośrednich walkach udziału nie biorą, bo siedzą w okopach, bunkrach lub schronach. Zapamiętałem znamienną scenę z serialu „Czterej pancerni i pies”. Przed atakiem na pozycje niemieckie umiejscowione na drugim brzegu rzeki pułkownik zwraca się do żołnierzy: „Dla tego, kto pierwszy znajdzie się na drugim brzegu medalu nie pożałuję”. Na pewno warto dla takiego medalu zginąć. To o czym mówię można zilustrować tekstem piosenki napisanym w 1932 roku przez Lucjan Szenwalda. Uwspółcześnioną wersję tej piosenki wykonuje zespół Szwagierkolaska.   
 
Ojczyzna bez żołnierza, to jak bez miecza kat
Więc biorą kwiat młodzieży od wielu, wielu lat
A gdy spod ciężkich tanków robocza tryska krew
W salonach hut i banków wesoły słychać śpiew:


Niech żyje wojna!
Muzyczka marsza rżnie
Wojna!
Pieniążki sypią się
Wroga bij w imię Boga
Za cudzą kieszeń oddaj młode życie swe!

Dyrektor w gabinecie kolację smaczną pcha
Wesoły jest bo przecie waleczną armię ma
A gdy robociarz marnie w okopach będzie gnił
On grubą forsę zgarnie i brzuch mu będzie tył.

Niech żyje wojna! ...

Na Placu Piłsudskiego trębacze w trąby dmą
To wódz Państwa Polskiego przegląda armię swą
A gdy ktoś kwiatki głupie na grobie złoży twym
To ty nieznany trupie zaśpiewaj razem z nim:

Niech żyje wojna! ...

Po śmierci ci wykopią wygodny wspólny grób
Wesoło jest tam chłopie - co krok to inny trup
A gdy cię uczuć fala w miłosny popchnie szał
To z siostrą ze szpitala zabitą będziesz spał

Niech żyje wojna! ...
 
    Czym jest wojna? Jak powiedziałem jest to zabijanie ludzi. Tak odpowie chyba każdy. Ale czy my, którzy w większości znamy wojnę z fabularnych filmów wiemy jak ona w rzeczywistości wygląda? Myślę, że nie mamy zielonego pojęcia. Coś na ten temat mogą powiedzieć jedynie ci, którzy w jakichś działaniach wojennych brali udział. Jednak, gdy się tak na zimno zastanowimy nad tą sprawą to niewątpliwie dojdziemy do wniosku, że jest to rzecz straszna. No, bo weźmy znaną jedynie z obrazu Jana Matejki Bitwę pod Grunwaldem. To co widzimy nie za bardzo nas przeraża. No bo ktoś tam wznosi miecz, kogoś dźgają dzidą, ktoś leży. A przecież to musiała być rzeźnia! Przecież ciosy zadawano mieczami, rąbano się toporami, przebijano dzidami. Krew tam musiała się lać strumieniami, a odrąbane części ciał musiały leżeć stosami. Czy ktoś z nas chciałby się w takiej sytuacji znaleźć? Na pewno nie. A wyobraźmy sobie atak na bagnety. Toż to zgroza. Idziesz do ataku i masz kogoś przebić, bo jeżeli nie to ty będziesz przebity. Na dokumentalnych filmach z okresu I i II wojny światowej możemy zobaczyć atak na okopy odbywający się pod gradem kul karabinowych i armatnich. Postaw się w sytuacji żołnierza, który musi iść do przodu. Inną sprawą jest co taki ostrzał z broni ciężkiej jest w stanie zrobić z człowieka. Przecież człowiek może zostać rozerwany na strzępy. I tak się przecież dzieje. Niejednego nigdy nie odnaleziono, bo po prostu został z niego proch. A co jest w stanie zrobić z ludźmi rakieta? Przecież wiadomo, że może zburzyć całą dzielnicę, a z tych którzy się w tej dzielnicy znaleźli nawet i prochu nie uświadczysz. Tego się jednak nie mówi bo po co. Za to wojnę ubiera się w strojne szatki, wzniosłe hasła, głosi wielkie idee, a tym, którzy przeżyją wręcza się medale. Wiele społeczeństw ma zupełnie wypaczony obraz wojny. Obraz ten jest malowany przez media, które poprzez firmy łagodzą koszmar wojny, przedstawiając ją jako świetną przygodę i rozrywkę. Jak powiedziałem to, co widzimy na ekranie nijak się ma do rzeczywistości. Weźmy taki przykład. Tatuś prowadzi synka na wystawę sprzętu bojowego. Oglądają czołgi, wozy pancerne i armaty. Nagle pojawia się reporterka i pyta synka co mu się podobało. Synek pełnym emocji głosem odpowiada, że najbardziej podobał mu się czołg, bo taki wielki i ma taką długa lufę. Na litość boską, dlaczego nikt nie powie temu dziecku, że ten czołg to maszyna do zabijania! Wielka ciężka maszyna strzelająca z działa i karabinów maszynowych i miażdżąca wszystko, co na swojej drodze napotka łącznie z tatusiem, mamusią, a i samym synkiem, gdy będzie miał pecha znaleźć się na jej drodze.            
Kolejną ilustracja tego o czym mówię niech będzie piosenka zespołu KSU
 
Kiedyś dadzą Ci karabin
Każą równo stać
Kiedyś każą załadować
Potem oddać strzał
Siłą wpędzą do okopu
W błoto wbiją twarz
Później padnie rozkaz: "Umrzyj!"
I skończy się czas

Rozkaz, rozkaz, idziemy ze śpiewem!
Rozkaz, rozkaz, a sztandar powiewa nasz!

Tamten frajer z drugiej strony
To odwieczny wróg
Rozkaz padł, rzucasz granat
On już jest bez nóg
Miał 20 lat jak Ty
I chciał rzucić też
Ty dostaniesz wielki order
Z niego tryska krew

Rozkaz, rozkaz, idziemy ze śpiewem!
Rozkaz, rozkaz, a sztandar powiewa nasz!


    Wojna tak jak wszystko ma swoją cenę. Aby ją prowadzić trzeba mieć pieniądze. I co dziwne na wojnę zawsze pieniądze się znajdują. Zawsze jest ktoś, kto wojnę finansuje. Czy robi to z dobrego serca? W tym przypadku dobre serce to poważne nadużycie, bo wszak wojna to tragedia. Nie, nikt nie finansuje wojny z dobrego serca. Ten, kto finansuje ma w tym swoje interesy. On sobie dokładnie wyliczył czy mu się to opłaci czy nie. Dlatego nie dziwmy się, gdy widzimy w telewizji pokazującej kraj, gdzie ludzie umierają z głodu, bo nie ma pieniędzy na ich wyżywienie, dobrze odżywionych żołnierzy operujących najnowocześniejszym sprzętem do zabijania. Ktoś sobie skalkulował, że opłaci mu się tę armię dobrze wyposażyć, bo zyska na tym wielokrotnie więcej niż „zainwestował”. Ci którzy prowadza wojny jak również ci, którzy je finansują wszystko przeliczają i kalkulują. Oni wiedzą ile czołgów będzie zniszczonych, ile samolotów strąconych, ile ludzi zginie. Wiedzą ile przeciętnie będzie żył żołnierz na polu walki. Wiedzą ile czasu upłynie, gdy czołg idący do ataku zostanie rozbity. To wszystko analitycy są w stanie wyliczyć. Oczywiście nie dokładnie, ale przeciętnie, lecz jest to konkretna wiedza, którą stratedzy posiadają.
    Na wojnie giną przeważnie ludzie młodzi. To oni są powoływani do wojska, bo są najsprawniejsi i to im można łatwo wpoić różnego rodzaju ideologie, które dadzą im „pałera” i sprawią, że będą z zapałem i poświęceniem walczyć z wrogiem, którego im przywódcy wskażą. Tak więc po jednej i po drugiej stronie młodzi ludzie zamiast iść razem na piwo pałają do siebie nienawiścią i zabijają się dla idei, które ktoś inny przelicza na konkretne pieniądze.
  Mówi się, że człowiek jest najmądrzejszą istotą na świecie, ale jak to pogodzić z tym, że ta najmądrzejsza istota sama siebie prowadzi do zagłady? Jak pogodzić to z tym, że mając świadomość czym jest wojna od zarania dziejów wojny prowadzi? Jak zrozumieć, że co rok wydawane są gigantyczne pieniądze na ulepszanie narzędzi zagłady, a nie ma pieniędzy na wyżywienie miliardów ludzi? Gdzie tu sens gdzie logika?     
 
Jan Seweryn   
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
2018-08-01T18:39:39+02:00
Śr 1 Sie 2018, 18:39
Dwa światy
Dwa światy
     Za czasów komuny wszystkim wiadomo było, że prasa, radio i telewizja kłamią. No, może nie wszystkim, ale zdecydowanej większości Polaków. Nawet komuniści nie wierzyli w to, o czym ich media mówią i piszą. Bo media oczywiście były komunistyczne, czyli rządowe, a tak naprawdę to partyjne. Większość dzienników pod tytułem miała dopisek „Organ Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej”. Nie oznacza że te, które tego dopisku nie miały były niezależne. Wszystkie media były cenzurowane i nic czego cenzura nie zaakceptowała nie mogło się w nich pojawić. Komunistyczne media były narzędziem władzy, którym mogła się ona dowolnie posługiwać w kształtowaniu poglądów i opinii społeczeństwa. Wprawdzie jak powiedziałem mało kto wierzył w to, co media te przekazywały, ale jednak jad sączony codziennie jakiś wpływ na poglądy społeczeństwa miał. Przysłowie mówi, że „Kropla drąży skałę”. Dobrze wiedział o tym Josef Goebbels, który twierdził, że „Kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą”. Komuniści wychodzili z tego samego założenia i wtłaczali w umysły Polaków swoją obłędną ideologię. Zadanie mieli ułatwione, bo w zasadzie innych mediów nie było, dlatego Polak czy chciał czy nie chciał musiał oglądać, słuchać i czytać to co mu serwowano. Przypomnę, że do grudnia 1992 roku w Polsce było tylko dwa programy telewizyjne (TVP 1 i TVP 2), a do 2 października 1970 roku był zaledwie jeden. Programów radiowych było trzy czy cztery, ale one również dęły w tę samą trąbę co inne media. Jeżeli ktoś chciał się dowiedzieć innej wersji wydarzeń to włączał radio na fale krótkie i szukał „Radia Wolna Europa”, „Radia Londyn” czy „Radia Waszyngton”. Słuchanie tych stacji nie było proste, bo były one mocno zagłuszane przez system stacji zagłuszanie, które były rozlokowane w całym kraju. W Starachowicach też taka stacja była. Słuchacz, który nastawił radio na „Wolną Europę” czy inną stację zachodnią musiał wysłuchiwać całej gamy gwizdów, wyć i buczeń, które pojawiały się podczas nadawania programu. Dźwięki te to pojawiał się to zanikały i miały różne natężenie. To wszystko sprawiało, że nie zawsze i nie wszystko dało się usłyszeć. W zasadzie wszystko, co serwowały polskojęzyczne media zachodnie przyjmowane było bezkrytycznie i uznawane za szczerą prawdę. Słuchanie „Zachodu” było powszechne chociaż oczywiście nie wszyscy słuchali, bo przecież nie wszystkich polityka interesowała. Konfrontacja tego, co się usłyszało w mediach krajowych z tym, czego się dowiedziało z nasłuchu stacji zachodnich utwierdzało w tym, że media krajowe kłamią. I oczywiście kłamały, bo jak powiedziałem ich zadaniem było po pierwsze ideologiczne kształtowanie postaw i poglądów obywateli, a po drugie przekonanie ich, że Polska jest krajem w którym żyje się dobrze. Rzeczywistość nie miała tu żadnego znaczenia, bo to o czym w telewizji, radiu czy prasie nie mówiono po prostu nie istniało. Owszem o takich czy innych nieprawidłowościach wiedzieli ci których one dotyczyły, ale nikt poza tym. Ponadto że media o różnych sprawach nie informowały to często zdarzało się, że dezinformowały podając nieprawdziwe informacje i swoją interpretację rzeczywistości.
      Wydawało się, że po przemianach politycznych roku 1989 media zmienią się nie do poznania, bo przecież komuna została obalona (ha, ha, ha), a w redakcjach pojawili się nowi ludzie. Na dodatek zaczęły powstawać niezależne stacje telewizyjne, stacje radiowe i cała masa nowych tytułów prasowych. Mówiono o pluralizmie w mediach i zlikwidowano cenzurę. I rzeczywiście media się zmieniły, ale chyba nie o taką zmianę nam chodziło. Główną sprawą, której w mediach komunistycznych brakowało to dziennikarskiego obiektywizmu. Po przemianach ustrojowych wszystkim – no może prawie wszystkim – wydawało się, że teraz ten obiektywizm będzie, że media w wolnej Polsce będą przedstawiać wyłącznie fakty, a jeżeli będą zasięgać opinii to pozwolą wypowiadać się wszystkim, którzy opinie na dany temat zechcą wyrazić. Okazało się jednak, że nie zupełnie tak jest. A prawdę mówiąc jest zupełnie inaczej. Media tak jak za komuny zostały upolitycznione i upartyjnione. Media państwowe sprzyjają tym, którzy akurat w kraju sprawują władzę. Prawdę mówiąc to nie może być inaczej, bo która opcja władzę w kraju przejmuje to zaraz wymienia zarządzających mediami – mowa o tak zwanych mediach publicznych. Oczywiście tak być nie powinno, ale niestety tak jest. Głównym narzędziem rażenia jest telewizja i to ona jest łakomym kąskiem dla sprawujących władzę.
      Jak powiedziałem po 1989 roku powstało w Polsce wiele stacji telewizyjnych, radiowych i bardzo wiele tytułów prasowych. Media te są prywatne, co oznacza ni mniej ni więcej, że nadają one i piszą to, czego sobie życzą ich właściciele. Ogromna większość mediów prywatnych jest własnością koncernów zagranicznych lub jest z nimi powiązana finansowo, chociaż nie tylko. Polski rynek prasowy został opanowany przez Niemców, co nie jest dla polskiego czytelnika bez znaczenia. Media te tak jak kiedyś media komunistyczne kształtują poglądy, opinie i gusty Polaków. Wróćmy jednak do telewizji. Telewizje prywatne tak jak i inne media nie są niestety obiektywne. Większość z nich sprzyja opcji liberalno-lewicowej bo właściciele tych stacji takie właśnie poglądy wyznają.
     Po wyborach parlamentarnych w których Prawo i Sprawiedliwość odniosło zwycięstwo, co spowodowało przejęcie przez to ugrupowanie władzy w Polsce, naturalnym było, że media publiczne, a więc TVP 1, TVP 2, TVP Info zmieniły swe oblicze. Jednak jeżeli ktoś liczył na to, że w kanałach tych przywrócony zostanie obiektywizm, którego nie było za rządów Platformy Obywatelskiej, to bardzo się zawiódł. Telewizja publiczna jak była tak i jest bardzo stronnicza i w zasadzie promuje to co robi rząd i PiS. Z informacji przekazywanych w serwisach informacyjnych telewidz może wyciągnąć tylko jeden wniosek: Było źle, ale teraz jest lepiej, a nawet że jest wspaniale. Wszystko idzie w dobrym kierunku, wszystkie decyzje podejmowane przez rząd są bardzo dobre, a opozycja jest be. Nie twierdzę wcale, że opozycja jest cacy, bo nie jest, ale nie wydaje mi się, aby to co robi opcja rządząca było idealne. Jest to niemożliwe, bo nawet święci popełniali błędy, a co dopiero partia rządząca i rząd. Jednak o błędach z telewizji się nie dowiemy. Inną sprawą jest to w jaki sposób przekonuje się Polaków o tym, że jest wspaniale. Robi się to bardzo prymitywnymi metodami rodem z minionych epok. Wprost wtłacza się w ich mózgi Polaków określony punkt widzenia nie dając szansy na wyrobienie sobie własnej opinii. Jest to tak zwana łopatologia. O obiektywizmie nawet nie ma co marzyć bo w mediach publicznych – nazywanych przez niektórych mediami reżimowymi – obiektywizmu nie ma. Ja rozumiem, że należy promować to co jest dobre, ale jednocześnie trzeba pozwolić na krytykę.
    Ktoś może powiedzieć, że „media reżimowe” niech sobie mówią co chcą, a ja sobie obejrzę wiadomości w mediach prywatnych takich jak Polsat, TVN czy innych. Jeżeli ktoś naiwnie liczy na to, że znajdzie tam obiektywne informacje to bardzo się zawiedzie. Tam jest dokładnie to samo co w mediach publicznych z tą tylko różnicą, że w czambuł potępia się to co robi opcja rządząca, a pod niebiosa wychwala się działania opozycji. Co by nie zrobił rząd to jest złe. Jaką decyzję by nie podjęto to jest ona niezgodna z prawem i szkodliwa dla Polski i Polaków. Za to opozycja jest szlachetna, mądra, prawa, patriotyczna i działająca w interesie Narodu. Tak jak w przypadku mediów publicznych obiektywizmu nie ma tu za grosz. Jest za to totalna krytyka poczynań władzy i wynoszenie na szczyty tego co robi opozycja.
     Tego się naprawdę nie da słuchać i oglądać. Mówię tu zarówno o mediach publicznych jak i o mediach prywatnych. Gdy się ogląda jedne i drugie to tak jakby się oglądało wiadomości z dwóch różnych światów. A przecież to o czym mówią jedne i drugie dotyczy naszego kraju i aktualnie dziejących się zdarzeń. Postępowanie takie jest nie do przyjęcia, bo media mają być obiektywne, a nie stronnicze, a mówiąc dosadniej nie mają prawa manipulować społeczeństwem, bo nie taka jest ich rola. To co teraz przerabiamy już kiedyś przerabiane było, dlatego należałoby wyciągnąć z tego wnioski. Niestety na to się w najbliższych latach nie zanosi, bo media idą w zaparte i ani im w głowie wstąpienie na drogę prawdy i obiektywizmy.
     Można by powiedzieć, że należy oglądać i jednych i drugich i wyciągać wnioski. Niestety nie jest to możliwe, bo informacje przekazywane zarówno przez jednych jak i drugich są tak odległe od rzeczywistości, że obywatel nie jest w stanie na ich podstawie wyrobić sobie swojego zdania. Jest to tragiczne, bo przecież nie o to walczyliśmy w czasach komuny i nie tego oczekiwaliśmy od demokracji. Miała być prawda i tylko prawda, a co mamy? Jeżeli ktoś ma jeszcze wątpliwości to niech sobie włączy telewizor i popatrzy. A może lepiej nie patrzeć i się nie denerwować? Ja coraz częściej tak robię. 
Jan Seweryn